poniedziałek, 21 listopada 2011

IGNobel 2011: psychologia

Nie tylko 2011 i nie tylko psychologia  

Przeciętny człowiek wyobraża sobie naukowca na dwa stereotypowe sposoby. Jako śmiertelnie nudnego człowieka w fartuchu, niezdolnego do mówienia o czymkolwiek poza obiektem jego badań, lub też szaleńca pracującego nad czymś, co nieuchronnie wymknie się spod kontroli, zagrażając w konsekwencji całemu światu. To uproszczenie jest oczywiście niczym nie poparte, pasuje jednak do tego, by wprowadzić kolejną postać, o której chciałbym dzisiaj opowiedzieć. Naukowca z niebanalnym poczuciem humoru, czasem niezamierzonym.


Równolegle z bardziej szanowanymi Nagrodami Nobla przyznaje się ich mniej poważne odpowiedniki, nazywane niekiedy Antynoblem - Nagrody Ig Nobla. Wyróżnione nimi zostają prace naukowe, które najpierw śmieszą, potem zaś zmuszają nas do zastanowienia. W dużej części wypadków, prace te mają rzeczywistą wartość naukową, powiększając dorobek ludzkości w zakresie poznawania świata. Przede wszystkim jednak, wydają się absurdalne, nieprawdopodobne lub po prostu brzmią jak wynik przegranego zakładu (lub też wygranego - "założę się, że tego nie opublikujesz"), tudzież rezultat dobrej zabawy, jakiej oddawali się badacze w laboratorium.

Nazwa Ig Nobel pochodzi od angielskiego słowa ignoble oznaczającego "niegodziwość" i nawiązuje do nazwiska fundatora oryginalnych nagród. W myśl zasady, iż nie trzeba posiadać tytułu naukowego, by dokonywać istotnych odkryć, nagrody te często przyznaje się zwykłym ludziom, którym udało się dokonać czegoś niezwykłego. Przykładem może być Ig Nobel z dziedziny ekonomii z roku 2002, przyznany kierownictwu firm takich jak Enron, Xerox czy Gazprom, za znalezienie w praktyce księgowej ciekawego zastosowania dla matematycznej koncepcji liczb urojonych. Innym przypadkiem był Edukacyjny Ig Nobel z roku 1991, wręczony jednemu z amerykańskich wiceprezydentów za dobitne zademonstrowanie konieczności dobrej edukacji w zakresie nauki. Nagrodę z tej samej dziedziny otrzymał także odpowiednik kuratorium oświaty stanu Kansas, pozwalające dzieciom na zachowanie otwartych umysłów i promowanie koncepcji stwarzania na równi z tylko-teorią-ewolucji. Ig Nobla z dziedziny medycyny zgarnęli swego czasu prezesi koncernów tytoniowych, zeznający przed Kongresem, iż ich produkty nie są uzależniające. Prezesi Goldman Sachs i Lehman Brothers wyróżnieni zostali z kolei za odkrycie nowych, kreatywnych sposobów na inwestowanie pieniędzy w sposób, który maksymalizuje zyski i minimalizuje ryzyko dla światowej ekonomii (lub przynajmniej jej niewielkiej części).

Na przestrzeni dwudziestu lat, za swoją beletrystykę ("Literatura") nagrody otrzymali także Erich von Däniken, (popularyzator idei "starożytnych astronautów") i L. Ron Hubbard, pisarz science-fiction i założyciel Kościoła Scjentologicznego, jak również odkrywcy "kodu Biblii", pozwalającego na przewidywanie zdarzeń, które już się wydarzyły, na podstawie szarad literowych na tekście hebrajskiej wersji Biblii. Inna nagroda z tej kategorii powędrowała do 972 autorów pewnej publikacji z zakresu medycyny. Ich pełna lista jest stokrotnie dłuższa od samego artykułu. Wyróżniono również redakcję czasopisma naukowego "The Social Text", która podjęła się publikacji pozbawionego sensu artykułu dowodzącego, iż rzeczywistość nie istnieje, zapoczątkowując tym samym słynną aferę Sokala. Uhonorowano również niejaką Jasmuheen, Pierwszą Damę bretarianizmu (niejedzenia), za książkę w której wyjaśnia, że ta część ludzi, która jada, robi to zupełnie niepotrzebnie. Irlandzka policja otrzymała swego czasu nagrodę za wypisanie ponad 50 mandatów piratowi drogowemu polskiego pochodzenia, panu Prawo Jazdy. Nagrodzono także nigeryjskich przedsiębiorców, autorów krótkich opowiadań o barwnych losach prawników i ich klientów, za pomocą poczty elektronicznej rozpowszechnianych na całym świecie

Ig Noblami nagradza się także przełomowe odkrycia, których dokonać udaje się tylko pojedynczym osobom. Całkiem spora liczba wyróżnień powędrowała na przykład do odkrywców zimnej fuzji, transmutacji zwykłych metali w złoto czy też zjawiska pamięci wody. Nagrodzono nią także odkrywcę starożytnych budowli na powierzchni Marsa i Księżyca. Swoje miejsce w annałach Ig Nobli ma także słynny Deepak Chopra, za swoje unikatowe interpretacje mechaniki kwantowej, do dziś wprawiające w zdumienie fizyków i przybliżające tę dyscyplinę do wszystkich innych dziedzin życia, takich jak ekonomia czy wolności obywatelskie. Nagrodę z astrofizyki otrzymali kiedyś badacze, którym udało się odkryć, iż wnętrza czarnych dziur spełniają wszystkie wymagania, by być lokalizacją biblijnego Piekła.

Szczególnie ciekawym przypadkiem są pokojowe Nagrody Ig Nobla. Otrzymał ją na przykład filipiński oddział Pepsi-Cola Company, któremu po raz pierwszy w historii udało się zjednoczyć zwaśnione frakcje tego kraju, jednomyślnie biorące udział w zamieszkach wywołanych błędnymi informacjami dotyczącymi zwycięzców loterii promującej produkty tej firmy. Parlament Tajwanu z kolei, nagrodzony został za zademonstrowanie, iż politycy mogą zyskać więcej, jeśli wyładowują się na sobie nawzajem, zamiast wszczynać wojny. Jacques Chirac otrzymał swoją nagrodę uczciwszy pięćdziesiątą rocznicę zrzucenia bomby na Hiroszimę, zarządzając tego dnia przeprowadzenie testów atomowych na Pacyfiku. Dumnym laureatem pokojowego Ig Nobla jest także Hindus Lal Bihari. Jego osiągnięciem było wiedzenie aktywnego i satysfakcjonującego życia po swojej urzędowej śmierci, jak również sądowe potyczki z krewnymi żądnymi spadku po nim, wreszcie, założenie Stowarzyszenia Ludzi Martwych. Obywatele Szwajcarii otrzymali z kolei nagrodę za przyjęcie prawodawstwa uznającego godność roślin, przysługującą im z samej natury rzeczy.

Złośliwość nie jest jedynym motywem stojącym za Nagrodami Ig Nobla. Nagradzano nimi autentyczne i w gruncie rzeczy pożyteczne badania, choć to drugie nie jest oczywiste na pierwszy rzut oka. Przykładem mogą być badania nad nieszczęsnymi tostami, rzekomo spadającymi posmarowaną stroną do dołu, ostateczna weryfikacja reguły pięciu (względnie trzech) sekund, czy też nagroda dla zespołu badaczy, którym udało się poddać magnetycznej lewitacji żabę. Nawiasem mówiąc, jeden z autorów tego ostatniego wyczynu 10 lat później zdobył Nagrodę Nobla z dziedziny fizyki, za inne badania. Wyróżnienia doczekała się także publikacja zgłębiająca przypadki śmierci poniesionej w wyniku trafienia spadającym kokosem, co wbrew pozorom stanowi dość poważny problem, a także artykuł opisujący pierwszy zarejestrowany przypadek homoseksualnej nekrofilii u pewnego gatunku kaczek. Karl Kruszelnicki otrzymał swego czasu nagrodę za wnikliwą analizę paprochów gromadzących się w ludzkich pępkach - udało mu się definitywnie stwierdzić, iż pochodzą ona z dolnych części garderoby, zaś przemieszczają się w górę dzięki włoskom porastającym naszą skórę. Fakt, iż najczęściej przybierają niebieską barwę, wyjaśnił częstością występowania włókien tego koloru w naszych ubraniach, stwierdzając także, iż paprochy owe nie stanowią dla nas zagrożenia. Badania wykazujące większe niż u reszty populacji rozmiary hipokampów (struktur mózgowych odgrywających ważną rolę w zapamiętywaniu) londyńskich taksówkarzy spotkać można dziś w wielu podręcznikach psychologii. Nagradzano także badaczy obserwujących defekujące pingwiny, katalogujących faunę naszych łóżek, liczących bakterie w brodach mikrobiologów i fizyków wyjaśniających jak właściwie marszczą się prześcieradła, jak również akustyków tłumaczących dlaczego drapanie po tablicy wydaje tak przerażający dźwięk.

* * *

ResearchBlogging.orgNagrody Ig Nobla przyznaje się także w dziedzinie psychologii. Pierwszą nagrodę w tej kategorii przyznano w 1993, autorom książki Secret Life: Firsthand, Documented Accounts of UFO Abductions, którzy stwierdzili, iż ludzie utrzymujący, że zostali porwani przez istot z innych planet najprawdopodobniej mają rację, co więcej, porywacze realizują w ten sposób złowrogi program hodowli hybryd ludzi i kosmitów.

Drugim z laureatów był Lee Kuan Yew, były premier Singapuru. Swoją nagrodę otrzymał za trzydziestoletnie badanie nad efektami negatywnych wzmocnień, które udało mu się przeprowadzić na przypuszczalnie największej próbie badawczej w historii, trzech milionach obywateli swojego kraju, karanych za żucie gumy, plucie i karmienie gołębi.

Ig Nobla za rok 1995 otrzymali Shigeru Watanabe, Junko Sakamoto i Masumi Wakita, japońscy badacze, którym udało się nauczyć gołębie rozróżniania malarstwa Moneta i Picassa. Po prezentacji pewnej liczby prac obu tych malarzy, uczestniczące w badaniu gołębie potrafiły skutecznie rozpoznawać autorstwo prac, których wcześniej nie widziały. Co więcej, wyłapały one cechy charakterystyczne stylu obu prac i do odpowiednich kategorii przypisywały również płótna Cézanne'a, Renoira, Braque'a i Matisse'a. Można im zarzucić nierozróżnianie impresjonizmu i postimpresjonizmu, nie można jednak odmówić zdolności do kategoryzacji. Dzieła Picassa miały dodatkowo tę przewagę nad dziełami Rennoira, że gołębie były w stanie rozpoznawać je nawet wtedy, gdy prezentowane były do góry nogami.

Za rok 1998 nagrodę tę otrzymała dr Mara Sidoli, popełniając artykuł tłumaczący puszczanie bąków jako reakcję obronną na niewypowiedziany lęk. Opublikowano go, jakżeby inaczej, w "Journal of Analytical Psychology". Korzystając z koncepcji Wilfreda Biona, C. G. Junga i kilku pomniejszych psychologów analitycznych, autorka dokonała studium przypadku siedmioletniego chłopca, poważnie zaniedbywanego w dzieciństwie, odebranego biologicznym rodzicom i niemającego szczęścia do rodziców zastępczych. Chłopiec skierowany został na leczenie psychiatryczne, przejawiając objawy nadpobudliwości, mówiąc do siebie, funkcjonując we własnym wyimaginowanym świecie i w sytuacjach zagrożenia puszczając głośne bąki, jak również wydając podobne odgłosy ustami. Autorka zinterpretowała jego zachowanie jako desperacką próbę poszukiwania bliskości (i "zawierania" swoich emocji, mieszczenia ich poza sobą), którą to tworzył sobie sam, zamykając się w otoczce wypuszczanych przez siebie gazów. Szczęśliwie, opisuje również proces dochodzenia swojego podopiecznego do względnego zdrowia. Najzabawniejsze w tej groteskowej sytuacji jest to, że publikacja nie jest aż tak nietypowa dla tej szkoły myśli "psychologicznej".

W 2000 roku Ig Nobla otrzymali Justin Krueger i David Dunnin, wskazując nam, iż osoby niewykwalifikowane w danej dziedzinie, mają tendencję do znacznego przeceniania swoich umiejętności - brakuje im wiedzy i zdolności, by ocenić swoje pomyłki. Dopiero zdobycie wyższych kwalifikacji umożliwiło im trafniejszą ocenę swoich zdolności. Co więcej, osoby posiadające już pewne kwalifikacje mają z kolei tendencję do niedoceniania swoich umiejętności. Badacze zakończyli publikację konkluzją, iż zdają sobie sprawę z potencjalnych niedociągnięć swojego artykułu, zapewniając, że mogą nie być ich świadomi. Efekt ten nazwano później efektem Kruegera-Dunninga. Dalsze badania pokazały, że np. Europejczyków i Azjatów dotyczy w mniejszym stopniu.

Kolejna nagrodzona Ig Noblem publikacja z roku 2001 dotyczyła zagadnienia dziecięcej wrzawy (ang. glee), którą wziął pod lupę Lawrence W. Sherman. Przyjrzał się blisko sześciuset nagraniom zajęć w przedszkolach, poszukując krótkotrwałych aktów: radosnych wrzasków, śmiechu i aktywności fizycznej, obejmujących niewielkie grupki dzieci; prowadząc przy tym dokładne statystyki częstości ich występowania w różnych okolicznościach, w poszukiwaniu czynników decydujących o ich zaistnieniu. Okazało się, że dzieci śmieją i ruszają się dość często, rozluźnieniu dyscypliny sprzyjają zaś szczególnie prośby opiekunek o ochotników i nieustrukturyzowane przerwy w zajęciach. Zazwyczaj nie zakłócały one zajęć na dłuższą metę, gdy taka sytuacja miała jednak miejsce, nauczycielka zmuszona była reagować. Najciekawsze miało dopiero nadejść - okazało się bowiem, że zachowania takie zdarzały się najczęściej w sytuacji, gdy grupy dzieci nie były jednorodne pod względem płci. Skutkiem czego, autor pokusił się o interpretację ewolucyjną, wskazując na rolę wokalizacji w ustalaniu hierarchii i rywalizacji o partnerki.

Laureatem nagrody jest także Philip Zimbardo, twórca niesławnego stanfordzkiego eksperymentu więziennego i jeden z najbardziej znanych psychologów na świecie. W tym wypadku nagrodzony został jako współautor króciutkiego artykułu Politicians' Uniquely Simple Personalities, w którym zauważa, że dokonując opisu osobowości polityków (w przeciwieństwie do innych celebrytów, których oceniamy na pełnym spektrum) posługujemy się uproszczonymi kryteriami, oceniając ich jako żywiołowych-innowacyjnych (lub nie) i szczerych-godnych zaufania (lub nie). Autorzy sugerują, że prawdopodobnie robimy to po to, by ułatwić sobie podejmowanie decyzji.

Fantastycznym pomysłem na eksperyment wykazali się Daniel Simmons i Christopher Chabris. Można zapoznać się z nim tutaj i dlatego nie napiszę o nim nic więcej. Dość powiedzieć, że o eksperymencie opowiada się dziś na wykładach z psychologii poznawczej i wykorzystuje się go w kampaniach uświadamiających kierowców.

Tegorocznym laureatem został Karl Harvor Teigen, za naukową analizę powodów, dla których ludzie wzdychają. Prozaiczny akt wzdychania był jak dotąd swego rodzaju zagadką. W momencie, gdy Teigen przeprowadzał swoje badania, nie były znane fizjologiczne powody, dla których mielibyśmy to robić - nie wygląda na to, by wzdychanie wynikało z większego zapotrzebowania organizmu na tlen, nie przeprowadzono również żadnych badań na zdrowiej populacji. Seria doświadczeń przeprowadzonych przez Teigena pokazała, że wzdychanie kojarzymy przede wszystkim z negatywnymi stanami emocjonalnymi o łagodnym natężeniu, zwłaszcza smutkiem, frustracją i rezygnacją. Okazało się także, że nieco inaczej interpretujemy wzdychanie innych ludzi i swoje, inaczej odbieramy także wzdychanie w samotności i w obecności innych ludzi. Zdaniem Teigena, wskazywało to na jego komunikacyjną rolę. Badacz podkreśla, że jego badania miały za zadanie pokazać studentom, że w psychologii wciąż znaleźć można niezbadane obszary, czekające na swoich pionierów. Od tego czasu, m.in. grupa belgijskich naukowców przyglądała się temu zjawisku i wygląda na to, że ziewanie służy m.in. do resetowania rytmu oddechu, zwłaszcza bezpośrednio po sytuacjach stresowych, kiedy oddech przyśpiesza.

Poza kategorią "psychologia" są także błyskotliwe prace D. Ariely (i inni) o tym, że drogie placebo lepiej leczy, praca znanego psychologa ewolucyjnego G. Millera (i inni) pokazująca, że tancerki w klubach dla mężczyzn dostają większe napiwki będąc w płodnej fazie cyklu miesięcznego, jak również modele matematyczne pokazujące, że organizacje mogłyby czasem wiele zyskać, awansów dokonując metodą losowania. Ig Nobla z dziedziny chemii przyznano badaczom, którzy doszli do wniosku, iż pod względem biochemicznym stan zakochania i ciężkie zaburzenia obsesyjno-kompulsywne są właściwie nierozróżnialne. Badano także dłubanie w nosie indyjskich nastolatków (okazało się być bardzo powszechne), jak również zdolność szczurów do rozróżniania puszczanej im od tyłu ludzkiej mowy w różnych językach, przy pomocy EEG podglądano zaś reakcje ludzkiego mózgu na różne smaki gumy do żucia. Ludzki intelekt i poczucie humoru stanowią połączenie, które długo jeszcze dostarczać nam będzie rozrywki.


grafika:
pyłki kwiatów - zdjęcie w domenie publicznej, Dartmouth Electron Microscope Facility
logo Nagród Ig Nobla - Impropable.com


Źródło:
Sidoli, M. (1996). Farting as a defence against unspeakable dread. Farting as a defence against unspeakable dread Journal of Analytical Psychology, 41 (2), 165-178 Other: UT493
Watanabe S, Sakamoto J, & Wakita M (1995). Pigeons' discrimination of paintings by Monet and Picasso. Journal of the experimental analysis of behavior, 63 (2), 165-74 PMID: 16812755
Teigen, K. (2008). Is a sigh “just a sigh”? Sighs as emotional signals and responses to a difficult task Scandinavian Journal of Psychology, 49 (1), 49-57 DOI: 10.1111/j.1467-9450.2007.00599.x
Kruger, J., & Dunning, D. (1999). Unskilled and unaware of it: How difficulties in recognizing one's own incompetence lead to inflated self-assessments. Journal of Personality and Social Psychology, 77 (6), 1121-1134 DOI: 10.1037/0022-3514.77.6.1121
Sherman, L. (1975). An Ecological Study of Glee in Small Groups of Preschool Children Child Development, 46 (1) DOI: 10.2307/1128833
Caprara, G., Barbaranelli, C., & Zimbardo, P. (1997). Politicians' uniquely simple personalities Nature, 385 (6616), 493-493 DOI: 10.1038/385493a0

środa, 16 listopada 2011

ta wstrętna polityka

ResearchBlogging.orgCo wspólnego mają wyniki wyborów i ludzie jedzący robaki? Z pozoru niewiele. Głosując w ostatnich wyborach parlamentarnych, Polacy dali mandat do rządzenia krajem politykom, których poglądy z różnych względów wydawały im się najbardziej słuszne bądź dobre dla kraju. Wielu z nich potrafiłoby podać racjonalne uzasadnienie dla podjętej tego dnia decyzji. Ostateczne rezultaty tego głosowania przełożą się na najbliższe lata rządzenia krajem, wpływając na życie nas wszystkich. Nieliczni przyznaliby się, że tak ważne decyzje podejmują pod wpływem emocji.

Emocja wstrętu uważana jest często za najsilniejszą. Niekiedy wystarczy raz uznać coś za odrażające, lub zobaczyć to w odpychającym kontekście, by długo odczuwać wobec danego przedmiotu lub osoby niewytłumaczalną odrazę. Ma to swoje niewątpliwe uzasadnienie. Obiekty uważane za obrzydliwe, jak na przykład zepsute jedzenie, ostateczne produkty przemiany materii lub też zakażone rany, z pewnością są czymś, czego należy unikać, jeśli nam darwinowskie dostosowanie (potencjał zachowania naszych genów w następnym pokoleniu) miłe. Są one bowiem doskonałym źródłem chorobotwórczych mikroorganizmów. Wstręt służy nam bowiem do skutecznego unikania kontaktu z potencjalnym zagrożeniem dla naszego zdrowia.

Okazuje się, że odgrywa także istotną rolę w naszych osądach moralnych. Ludzie są bardziej skłonni by za niemoralne uważać zachowania wzbudzające ich niesmak; szczególnie rygorystyczni moralnie stają się też w obecności przedmiotów związanych z nieczystymi sferami życia. Wielu ludzi kieruje się w swoich ocenach poczuciem obrzydzenia, jako swego rodzaju wskaźnikiem słuszności postępowania, np. wobec kontaktów seksualnych osób tej samej płci. Ludzie szczególnie wrażliwi na doświadczanie obrzydzenia wykazują skłonności w stronę obyczajowego konserwatyzmu.

Właśnie takie wyniki otrzymali badacze z University of Nebraska–Lincoln, mierzący fizjologiczne wskaźniki reakcji wstrętu u badanych, którym zaprezentowano serię odpychających fotografii, jak na przykład zdjęcie człowieka jedzącego larwy owadów. Okazało się, że badani deklarujący konserwatywne poglądy w kwestiach obyczajowych - na przykład sprzeciw wobec małżeństw jednopłciowych - reagowali na zdjęcia większym obrzydzeniem, co wnioskowano na podstawie wzrostu przewodnictwa prądu na powierzchni ich skóry (co ma związek ze zwiększoną potliwością). Wyniki badania pozwalają przypuszczać, że ich mózgi silniej odczuwają odrazę. Warto jednocześnie zauważyć, że badanie nie wskazuje jednoznacznie, iż to większa wrażliwość na doświadczanie wstrętu leży u podłoża takich a nie innych przekonań. Zależność może być odwrotna - wyznawane poglądy dotyczące czystości mogą być powodem silniejszego reagowania na bodźce z nimi sprzeczne.

Niektóre czynności seksualne wywołują szczególne
obrzydzenie u części ludzi. Kopulujące ślimaki nagie.
Nie byłaby to jedyna zaobserwowana w badaniach różnica pomiędzy liberałami i konserwatystami. Ludzie reprezentujący poglądy przypisywane tradycyjnie lewej stronie sceny politycznej, dokonując moralnych osądów, kierują się przede wszystkim unikaniem krzywdy (oceniają skutki) i poczuciem sprawiedliwości (uczciwości). W wypadku osób z drugiego krańca spektrum poglądów, istotną rolę odgrywają także: lojalność wobec własnej grupy, posłuszeństwo wobec autorytetu i poczucie "czystości" danego zachowania. Różnice objawiają się także w odczuwanym poczuciu zagrożenia, silniejszym u osób o poglądach konserwatywnych.

Na ogół czujemy się dość silnie związani ze *SWOIMI POGLĄDAMI, mniej lub bardziej postrzegając je jako szczytowe osiągnięcie naszego intelektu na daną chwilę, przede wszystkim zaś, przypisując im duży ładunek RACJI i przystawania do otaczającego świata. Być może wszyscy skorzystalibyśmy uświadamiając sobie, iż poglądy zarówno nasze, jak i drugiej strony mogą mieć podłoże fizjologiczne.

grafika:

Źródło:
Smith KB, Oxley D, Hibbing MV, Alford JR, & Hibbing JR (2011). Disgust sensitivity and the neurophysiology of left-right political orientations. PloS one, 6 (10) PMID: 22039415
Artykuł dostępny jest w ramach OpenAccess CC-BY PLoS ONE:

sobota, 12 listopada 2011

nie dbam o protest, jestem tu tylko z powodu nierówności

Warszawa powoli otrząsa się po przemarszach związanych z datą 11.11. Wynikłe z nich zamieszki i starcia z policją skłoniły niektórych polityków do rozważań nad zmianą prawa o zgromadzeń, poprzez wprowadzenie zakazu zasłaniania twarzy. Szczególnie skrupulatnej ocenie poddawana jest w takich sytuacjach praca służb porządkowych, na których spoczywa ogromna odpowiedzialność i które prędzej czy później spotkają się z krytyką. Manifestanci z lewa i prawa oskarżają się wzajemnie o doprowadzenie do eskalacji przemocy. Przypuszczalnie nieliczni uczestnicy marszów wybrali się na warszawskie ulice z zamiarem wszczęcia zadym, spodziewali się ich jednak chyba wszyscy. Rozruchy wokół Święta Niepodległości wpisują się w płynące z całego świata doniesienia o niepokojach społecznych znajdujących swoje ujście w przemocy do jakiej dochodzi na ulicach miast. Co ma na ten temat do powiedzenia psychologia ewolucyjna?

Profesor Zbigniew Nęcki z Uniwersytetu Jagiellońskiego, psycholog społeczny, nazywa zamieszki skrajnym przejawem frustracji i niezadowolenia niektórych grup ze swojej sytuacji życiowej, skierowanym wobec domniemanych wrogów ideologicznych; przywołuje tym samym sytuację jaka miała miejsce w Niemczech w latach 30. Wiele badań rzeczywiście wskazuje na wzrost nastrojów ksenofobicznych i nacjonalistycznych w obecności zagrożenia. Wydaje się to mieć pewne uzasadnienie ewolucyjne, gdyż postępowanie takie spaja społeczność i pozwala skuteczniej stawiać czoła przeciwnościom losu. Dlaczego jednak, niezależnie od szerokości geograficznej, mielibyśmy wszczynać rozruchy na ulicach własnych miast i podpalać policyjne radiowozy, w sytuacji, gdy nieliczni z nas gotowi byliby dokonać czegoś takiego na co dzień? Czy taka jest nasza natura?

Potocznym wyjaśnieniem tego fenomenu jest tzw. mentalność tłumu. Powszechnie uważa się, że ludzie wchodzący w skład dużej zbiorowości, na skutek anonimowości, tracą w krytycznych momentach swoją tożsamość, ulegając ostatecznemu zezwierzęceniu, funkcjonując w niemal hipnotycznym transie i myśląc jednakowo, bezkrytycznie zarażając się swoimi postawami, stając się jednocześnie szczególnie podatnymi na wpływ charyzmatycznych złoczyńców. W miejsce indywidualnych racjonalnych umysłów pojawia się mityczny umysł grupowy, funkcjonujący w oparciu o najbardziej pierwotne instynkty, żądny krwi i przemocy. Przekonania te wywodzą się jeszcze z XIX wieku, szczególnie spopularyzowała je Psychologia tłumu, Gustawa Le Bon, jakoby jedna z ulubionych lektur Adolfa Hitlera i Benito Mussoliniego. Uważa się, że książka ta jest najczęściej czytanym tekstem dotyczącym zagadnień psychologii społecznej, wciąż stanowiąc podstawę myślenia o zbiorowościach ludzkich, pośrednio będąc tym samym źródłem wytycznych dla służb porządkowych. Problem polega na tym, że ma ona niewiele wspólnego z nauką a zawarte z niej stwierdzenia zostały negatywnie zweryfikowane.

Przede wszystkim, w gwałtownych erupcjach społecznego niezadowolenia, przed którymi drży każda władza od zarania dziejów, tkwi pewna racjonalność. Nie biorą się one znikąd i nie można ich zrozumieć nie biorąc pod uwagę społecznego kontekstu - zazwyczaj stanowią one odpowiedź na specyficzne warunki i posunięcia ze strony rządzących, o czym przekonać się mogło ostatnimi czasy już trzech dyktatorów świata arabskiego. Po drugie, dane empiryczne, zebrane w obejmującej 60 badań meta-analizie, nie tylko nie wykazały istnienia stanu psychologicznego znanego jako deindywiduacja (utrata tożsamości w obrębie tłumu i wynikający z tego stan zdjęcia uwagi z siebie samego, skutkujący dopuszczaniem się inaczej niewyobrażalnych czynów), niewiele wskazuje również na to, że rozhamowanie i łamanie norm miałoby być częstsze w ramach zgromadzeń gwarantujących anonimowość. Prawda jest znacznie bardziej przewrotna - okazuje się, że bycie częścią grupy skłania nas do większego przyswojenia sobie norm grupowych, skłaniając nas do zachowań, które przypisujemy grupie, której częścią właśnie jesteśmy. Działa to w dwie strony - badani są bardziej niż przeciętnie agresywni w strojach Ku-Klux-Klanu i mniej niż przeciętnie agresywni w strojach pielęgniarek.

Wiodącym w psychologii (ale niekoniecznie w praktyce społecznej) sposobem opisu zachowania tłumów jest obecnie Elaborated Social Identity Model, wielką rolę sprawczą przypisujący bieżącemu poczuciu przynależności grupowej. O ile każdy z nas stanowi relatywnie racjonalną jednostkę, w pewnych sytuacjach ewolucyjna mądrość skłania nas do zachowania większej spójności z grupą, do której należymy. Nie tyle tracimy tożsamość, co nasza uwaga przenosi się wtedy na tę jej część, która składa się na tożsamość zbiorową. Liderami stają się w tej sytuacji jednostki wyraźnie ucieleśniające grupowe wartości i ideologie - ewidentnie swoi. Działanie wszyscy za jednego przyniosło nam ewolucyjny sukces, pozwalając na bezprecedensową kooperację, w wielu sytuacjach okazuje się jednak obracać przeciwko nam, zwłaszcza teraz, gdy społeczności w których żyjemy stały się znacznie bardziej zróżnicowane niż w kiedykolwiek w naszej ewolucyjnej przeszłości. O ile właściwie wiemy już dlaczego w sytuacjach kryzysowych zachowujemy się tak, jak zachowujemy, pewną zagadkę stanowi powód, dla którego w ogóle zaczynamy zamieszki. Raz jeszcze z pomocą przychodzi nam tu nie tylko przyjrzenie się naszej własnej krwawej historii, ale i obserwacja naszych włochatych kuzynów.

Wiele badań przeprowadzonych na innych naczelnych pokazało, że sytuacja niezaspokojenia najprostszych potrzeb skutkuje wzrostem agresji i zachowań antyspołecznych. Małe zróżnicowanie dostępnego pokarmu, nadmierny wzrost liczebności populacji, duży odsetek występujących w niej obcych i brak dostępu do samic powodują, że małpy stają się agresywne i przejawiają zachowania antyspołeczne. Szczególnie krwawym przykładem była masakra jaka rozpoczęła się w 1930 roku w małpiarni londyńskiego zoo. W wyniku brutalnego konfliktu zwaśnionych stronnictw, populacja 140 przewiezionych tam pawianów płaszczowych, zredukowana została do 46 osobników. Ginęły zwłaszcza samce, jatka zaczęła się zaś, gdy młody uzurpator porwał samicę związaną z przywódcą stada. Małpy żyjące na wolności nie są oczywiście niewiniątkami, nigdy wcześniej i później nie spotkano się jednak wśród pawianów z taką brutalnością, co pozwala przypuszczać, że istotną rolę odegrało tutaj życie w niewoli, na wyjątkowo ciasnej (i według dzisiejszych standardów niehumanitarnej) przestrzeni, uniemożliwiające swobodną wymianę osobników w populacji. Nietrudno tutaj o skojarzenie z wojną trojańską i słuszne skądinąd spostrzeżenie, że ludzi także to dotyczy.

Szczególnie istotne znaczenie wydaje się mieć dostęp do zasobów żywnościowych. W pewnym z badań, zwiększenie ilości pokarmu o 25% zredukowało zachowania agresywne o połowę w populacji makaków, co więcej jednak, zachowanie zwykłego poziomu przy jednoczesnym umożliwieniu dominującym osobnikom zmonopolizowania dostępu doń, spowodowało trzykrotny wzrost poziomu agresji. Nie inaczej jest w naszym wypadku. Analiza cen żywności i rozruchów społecznych w XVII-wiecznej Anglii wskazuje na pewną korelację, podobne zależności udało się także dostrzec w wypadku arabskiej wiosny. Współczesna Anglia również doświadczyła rozruchów, w czasie, gdy konserwatywna partia rządząca rozpoczęła wprowadzanie oszczędności (dotykających np. studentów, którzy nie omieszkali wyjść na ulice) a ceny np. chleba wzrosły do niespotykanych poziomów. Szczególnie istotny w wypadku Wielkiej Brytanii wydaje się być poziom nierówności społecznych, bardzo wysoki na tle innych krajów Europy, najwyższy od czasów niewolnictwa. Interaktywna mapa łącząca poziom nierówności społecznych poszczególnych dzielnic Londynu z lokalizacją zamieszek dość wyraźnie pokazuje, że rejony najbardziej dotknięte ubóstwem najbardziej ucierpiały w wyniku zamieszek.

Bardzo istotnym wątkiem wydaje się również nasz obecny sposób radzenia sobie z przejawami nieprawidłowości w funkcjonowaniu społeczności jaką są rozruchy. Oddziały specjalne policji mające za zadanie pacyfikować zamieszki mogą być katalizatorem wyzwalającym agresję wśród ludzi, którzy inaczej nie posunęliby się do czynów zabronionych prawem. Analiza europejskich przypadków starć demonstrantów z policją pokazuje, że kluczowym czynnikiem powodującym wybuch agresji jest stosowanie środków przymusu bezpośredniego, bez rozróżniania na winnych i niewinnych, czyli, najprościej rzecz ujmując, np. pałowanie tłumu. Zgodnie ze wspomnianym wcześniej modelem ESIM, pokojowo nastawieni uczestnicy demonstracji, widząc, iż ich towarzysze są bezpodstawnie atakowani, skupiają się na grupowym aspekcie swojej tożsamości, jako członków grupy zagrożonej, postrzegając opłacanych z ich podatków stróżów porządku jako wrogów, odbierających obiektywnie należne im prawo do pokojowego demonstrowania. Tworząca się w ten sposób solidarność daje agresywnym uczestnikom zgromadzenia przyzwolenie na ich zachowanie. Mechanizm ten mógłby poprowadzić na barykady nawet słuchaczy uniwersytetu trzeciego wieku, wystarczyłaby pewnie odrobina inicjatywy ze strony policji. Wydaje się to dość oczywiste, tym niemniej myślenie to wydaje się być nieobecne w ustalaniu zasad jakimi kierują się służby mundurowe przy zapewnianiu bezpieczeństwa zgromadzeń, nierzadko bowiem są one nastawione konfrontacyjnie nawet wobec braku zagrożenia (jak w wypadku protestów podczas szczytu G20 w Londynie, w 2009 roku).

Przygotowany na zlecenie Her Majesty's Inspectorate of Constabulary, brytyjskiej instytucji sprawującej nadzór nad siłami policyjnymi, raport Crowd Psychology & Public Order Publishing pokazał, że w nauczaniu służb porządkowych dominuje archaiczne myślenie o psychologii tłumów, przypuszczalnie skutkujące eskalacją rozruchów, które mogłyby w innym wypadku zakończyć się bardziej pokojowo. Autorzy raportu uważają, że taka właśnie sytuacja miała miejsce w marcu 1990 w Londynie, gdzie podjęto decyzję o przepędzeniu pokojowo demonstrujących przeciwko nowym podatkom. W oparciu o doświadczenia płynące z tych i innych brutalnych pacyfikacji tłumów, na gruncie ESIM, naukowcy przygotowali wytyczne dla służb porządkowych, mające na celu skuteczną interakcję z tłumem i reagowanie na agresywne zachowania niektórych uczestników.

Kluczowe znaczenie odgrywa postrzeganie interwencji policji jako uprawnionej w oczach demonstrantów. Podstawowym założeniem jest zatem edukacja funkcjonariuszy w zakresie tych zamierzeń protestujących, które są uzasadnione w porządku prawnym i ich facylitowanie, komunikacja i współpraca z tłumem tak długo, jak to możliwe. Oznacza to, że dopiero łamanie prawa powinno stanowić powód do stosowania środków przymusu, jego prewencyjne zastosowanie łatwo może wymknąć się spod kontroli (tak jak spędzanie ludzi w jedno miejsce, np. plac, w ramach tzw. taktyki kotła, stosowane coraz powszechniej). Użycie siły wobec agresywnych demonstrantów, jako ostateczność, powinno być maksymalnie możliwie precyzyjne i pod żadnym pozorem nie powinno dotykać pokojowo nastawionych uczestników zdarzenia. Brzmi to banalnie i idyllicznie zarazem. Badacze opisują jednak przykład organizacji bezpieczeństwa w czasie Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej, odbywających się w Portugalii w 2004 roku, rozegranych właściwie bez większych incydentów - w oficjalnych oświadczeniach mówiło się nawet o tym, że funkcjonariusze ani razu nie sięgnęli po pałkę, mimo, iż zdarzały się mecze wysokiego ryzyka.

Na ich potrzeby przygotowano wytyczne, którymi kierowały się stosowne instytucje. Służby porządkowe przeprowadziły gruntowne rozpoznanie kultury kibiców, z którą będą mieć do czynienia, wyszukując jednostki potencjalnie groźne, obserwując je szczególnie bacznie w czasie mistrzostw. W celu legitymizacji porządkowej roli policji, konsultowano z reprezentantami środowisk kibiców jakie zachowania będą tolerowane a jakie nie. Obecność służb porządkowych na arenach rozgrywek nie rzucała się w oczy, funkcjonariusze przechadzali się pośród tłumów w niewielkich grupach, w codziennych mundurach z pałkami (w pochwach) lub zwykłym ubraniu, bez rynsztunku używanego podczas zamieszek. Policjanci mieli za zadanie nawiązywanie komunikacji z fanami i utrzymywanie pozytywnych relacji, poprzez uśmiechy, wyrażanie zgody na pozowanie do zdjęć i bycie na bieżąco z ich poczynaniami. W sytuacjach potencjalnego ryzyka, policjanci mieli wyłuskiwać i wyraźnie wskazywać winnych, a także powody swojej reakcji, pozwalając reszcie uczestników zajścia na opuszczenie miejsca zdarzenia. Gdyby te środki nie okazały się wystarczające, w odwodzie czekały jednostki kontroli tłumu, wyposażone w zwyczajowe środki, takie jak gumowe kule i armatki wodne. Bardzo dbano jednak o to, by do ostatniego momentu pozostawały one niewidoczne, podkreślając, iż użycie siły wobec ogółu protestujących jest zupełną ostatecznością i najprawdopodobniej przyczyni się do eskalacji przemocy. Badacze podkreślają, że model, implementowany w coraz większej liczbie jednostek policyjnych w Europie, dzięki rekomendacji niektórych europejskich organizacji zrzeszających sił porządkowe z różnych krajów, sprawdził się doskonale także w innych sytuacjach.


grafika:
CC-BY-NC-ND Milkwooders 
CC-BY J. Narrin
kadr z filmu Rise of the Planet of the Apes
zdjęcie własne, graffiti z ulic Poznania 
Banksy 

Źródło:
Hoggett, J., & Stott, C. (2010). Crowd psychology, public order police training and the policing of football crowds Policing. An International Journal of Police Strategies & Management, 33 (2), 218-235 DOI: 10.1108/13639511011044858
Johnson, E. M. (2011). Freedom to Riot: On the Evolution of Collective Violence. Scientific American. Pobrano 11.11.2011 http://blogs.scientificamerican.com/primate-diaries/2011/09/06/freedom-to-riot/

wtorek, 13 września 2011

wszystko, co nas tworzy wybuchło kiedyś kruchą gwiazdą

Mgławica Krab. Pozostałość po supernowej zaobserwowanej
w 1054 roku przez chińskich astronomów. Właśnie z takich
miejsc przychodzimy.

Każdy mężczyzna i każda kobieta jest gwiazdą.
Aleister Crowley, Τὸ Μεγα Θηρίον

Aleister Crowley może i odjechał zupełnie nazywając się "Wielką Bestią", prawdopodobnie zaś nieco wcześniej, np. tworząc własny system okultystyczny, tym niemniej, w tym konkretnym zdaniu nie minął się z prawdą wiele. Wtórował mu zresztą sam Carl Sagan z właściwym sobie kunsztem słowa, mówiąc, iż składamy się z materii gwiazd.

* * *

Narodziny nowej gwiazdy.
Jedną z nie do końca rozwiązanych tajemnic wszechświata jest obfitość złota w naszym najbliższym kosmicznym otoczeniu. Dlaczego? Ciężkie pierwiastki (bez których nie ma skalistych planet ani znanego nam życia) nie wzięły się znikąd. Na początku był wodór. Niemal 14 miliardów lat temu, tuż po Wielkim Wybuchu, we wczesnej historii wszechświata, istniały przede wszystkim atomy wodoru - pierwsze pary protonów i neutronów. Towarzyszyły im atomy helu (z dwoma protonami) i litu (trzy protony). Rozszerzający się wszechświat stygł błyskawicznie, stając się zimną, niezmierzoną pustką poprzetykaną tu i ówdzie pojedynczymi samotnymi atomami. Z pomocą przyszła im grawitacja, nieskończenie powoli, ale systematycznie przyciągając do siebie owe pierwsze klocki, tym silniej, im bliżej siebie były. Zbierające się w wyniku tego przyciągania pierwsze skupiska gazu stawały się coraz cięższe i cięższe, przybierając na objętości. Ciśnienie we wnętrzu tych kosmicznych kłaczków rosło i rosło, osiągając z biegiem czasu masę krytyczną, dając w konsekwencji początek pierwszym gwiazdom. Potrzeba na to było całe 100-200 milionów lat. Właśnie w tych kosmicznych tyglach, w wyniku reakcji termonuklearnych zachodzących w piekielnych wnętrzach gwiazd, dochodzi do łączenia się lżejszych pierwiastków w cięższe, przy jednoczesnym uwolnieniu ogromnych ilości energii, za którą m.in. jesteśmy wdzięczni słońcu. Wodór staje się w ich wyniku helem, hel węglem... W jądrach gwiazd powstają w ten sposób pierwiastki lżejsze od żelaza. Gwałtowne i niezwykle jasne eksplozje rozrywające umierające wielkie gwiazdy - wybuchy supernowych - rozsiewają przyrządzone w ten sposób pierwiastki po całym kosmosie, dodając kolejne od siebie, dając początek Tobie, mnie i wszystkiemu innemu. Tym niemniej, wciąż nie do końca wiadomo, skąd wzięła się część pierwiastków bogatych w neutrony. Ich ilości obserwowane w kosmosie nie pasują do obliczeń i każą szukać nowych potencjalnych miejsc ich narodzin.

Artystyczna wizja gwiazdy neutronowej.
Kolejną zagadką kosmosu są tzw. rozbłyski gamma (ang. gamma-ray bursts, GRB), obserwowalne przy pomocy specjalnej aparatury. Pierwsze zaobserwowano w czasie zimnej wojny, przy pomocy amerykańskich satelitów okołoziemskich mających za zadanie poszukiwać rozbłysków gamma towarzyszących hipotetycznym testom nuklearnym na orbicie, o jakie podejrzewano Związek Radziecki. Pojawiają się średnio raz dziennie, trwając od kilku milisekund do kilkunastu minut. Ilość energii uwalniania w ciągu tych potężnych eksplozji równa jest ilości energii uwalnianej przez naszą gwiazdę centralną przez całą długość jej istnienia. Choć obserwujemy je bardzo często, są dość rzadkim zjawiskiem w skali galaktycznej, przydarzając się ledwie kilkukrotnie w skali milionów lat. Ich źródła są od nas nieprawdopodobnie oddalone, zaobserwowane dotąd znajdują się bowiem miliardy lat świetlnych od Ziemi.  Rozbłyski gamma podzielić można na dwie grupy: rozbłyski długie, trwające od 2 do kilkuset sekund a nawet dłużej, oraz rozbłyski krótsze, nie dłuższe niż 2 sekundy. Te pierwsze towarzyszą prawdopodobnie wybuchom supernowych i zapadaniu się największych gwiazd w czarne dziury i gwiazdy neutronowe, małe (rzędu 20 km) i jednocześnie bardzo ciężkie obiekty składające się niemal wyłącznie z neutronów (z pewną dozą uproszczenia można opisać je jako kolosalne jądra atomowe). Gwiazdy neutronowe są nieprawdopodobnie gęste - uszczknięta z niej łyżeczka materii ważyłaby na Ziemi 6 miliardów ton. I to właśnie one odpowiadać mogą za krótkie rozbłyski gamma.

Artystyczna wizja pulsara, szczególnego przypadku gwiazdy neutronowej,
obracającej się nieprawdopodobnie szybko i emitującej fale radiowe.
Phil Plait mówi, że bardzo prawdopodobna. Ja mu wierzę.
Jedną z koncepcji próbujących wyjaśnić pochodzenie owych tajemniczych wysokoenergetycznych błysków gdzieś daleko w kosmosie są kolizje gwiazd neutronowych. Jeśli pojedyncza jest czymś całkowicie niesamowitym, ich zderzenie przekracza wszelkie ludzkie pojęcie. Na szczęście jednak nie do końca, istnieją bowiem fizycy, którzy, analizując teoretycznie modele takich zdarzeń, przewidują że ciała składające się wyłącznie z neutronów potrafią dostarczyć odpowiedniej ich ilości, by tworzyć naprawdę ciężkie (składające się z wielu protonów i neutronów) pierwiastki. Takie jak złoto.

TL;DR: Z czego wynika, że złoto w biżuterii, którą być może masz w tym momencie na sobie np. w postaci obrączki, mogło powstać niewyobrażalnie dawno temu, w postaci gwałtownego złączenia dwóch gwiazd neutronowych, ogromnej eksplozji, której echa miliardy lat wędrują przez czas i przestrzeń, by na jakiś czas stać się niezmiernie cenną ozdobą naszego ciała. Nieźle. Ładna pamiątka po kosmicznej katastrofie. To takie romantyczne.

When Two Stars Collide. Animacja i szczegóły techniczne.


Mówi się, że aby coś dogłębnie zrozumieć, należy spróbować wyjaśnić to siedmiolatkowi. BANG! to ilustrowana historia wszystkiego napisana językiem, który zrozumie każde dziecko i dorosły, dostępna do ściągnięcia, możliwa do zakupienia. Warto mieć to pod ręką, by nie lękać się już dnia, gdy dzieci zapytają o to, skąd wzięło się owe wszystko. 


tytuł pochodzi z wiersza napisanego przez koleżankę; dziękuję, E.

grafika:
kadry z animacji Cosmological Fantasia - CC-BY-NC Timo Baker
wizualizacja kolizji - domena publiczna, NASA, Dana Berry

niedziela, 11 września 2011

czytając pomiędzy słowami

#500. Z okazji małego jubileuszu, pozwoliłem sobie zaś ponownie przepuścić treść bloga (a ściślej, wpisy od *ostatniej wizualizacji, nie zachęcam do zagłębiania się dalej) przez Wordle. Odsiałem nieco najbardziej kłujących w oczy wyrazów niesamodzielnych, udało mi się w rezultacie uzyskać taką oto chmurkę.
Tak z kolei wygląda tekst surowy, bez jakiejkolwiek selekcji. To, co przede wszystkim rzuca się w oczy to to, że w większości sprowadza się do wyrazów, które same w sobie pozbawione są jakiejkolwiek treści. Bez nich jednakże, bardzo trudno byłoby nam się komunikować. Dopiero w takich sytuacjach mamy okazję dostrzec, że to właśnie w owych małych i niezauważalnych zbitkach liter tkwi siła języka. Spójniki, przyimki i partykuły, choć nikną w cieniu swoich większych i bardziej spektakularnych towarzyszy, mają nam do opowiedzenia bardzo ważne historie.


ResearchBlogging.orgWyrazy niesamodzielne stanowią mniej niż jeden procent słownika, którym posługujemy się na co dzień, pod względem częstości, stanowią zaś połowę wypowiadanych i używanych słów. Pozwalają nam na tworzenie związków pomiędzy ideami, obiektami i osobami o których opowiadamy, tworząc sieć zależności pomiędzy poszczególnymi elementami naszych historii. Co więcej, o ile chcąc wywrzeć na interlokutorze (bądź też na czytelniku) impresję erudycji, nasza ekspresja staje się finezyjna i wysublimowana (no, może to ostatnie mi nie wyszło), o tyle nad wypełniaczami właściwie nie panujemy. Stają się tym wiarygodniejszym wskaźnikiem, także dlatego, że są w dużej mierze niezależne od kontekstu rozmowy, pozostając z nami zarówno wtedy, kiedy rozmawiamy o błędnych założeniach stojących za Standardowym Modelem Nauk Społecznych, jak też o ostatnim odcinku Babylon 5. Chcąc porozumiewać się przy ich pomocy, potrzebujemy również wspólnej płaszczyzny odniesienia - kulturowego i społecznego.

Pisałem już o badaniach, które pozwalają przypuszczać, że podobieństwo zestawu wyrazów niesamodzielnych *może posłużyć do przewidywania trwałości związku. Oczywiście nie zawsze i tylko do pewnego stopnia. Tym niemniej, wiele badań wskazuje na ciekawe zależności pomiędzy repertuarem stosowanych łączników a cechami osobowości. Przykładowo, co nie powinno nikogo zaskakiwać, osoby ze skłonnościami narcystycznymi częściej niż przeciętnie używają zaimka pierwszej osoby liczby pojedynczej ("ja"), rzadziej zaś skłonne są do łączenia się z innymi za pomocą "my". Co ciekawe, częściej używamy go także w sytuacji, w której z jakiegoś powodu mamy niższy status, niż nasz rozmówca. Chętniej mówią "ja" także: osoby z wzorcem zachowania A (bardziej podatne na choroby układu krążenia) i osoby doświadczające negatywnych stanów emocjonalnych (np. dotknięte depresją). Dla odmiany, przejście z częstego użycia "ja" na rzecz zaimków odnoszących się do innych ludzi obserwuje się w procesie zdrowienia u pacjentów dotkniętych ciężkimi schorzeniami.

Badania przeprowadzane na użytkownikach języka angielskiego pokazują także, że osoby stosujące więcej przedimków, articles (a/an, the), są osobami bardziej konkretnymi, lepiej zorganizowanymi, stabilnymi emocjonalnie i konserwatywnymi politycznie, jak również starszymi. Częściej stosują je także mężczyźni niż kobiety. Konkretność języka listów motywacyjnych pisanych przez amerykańskich studentów przed przyjęciem na studia - objawiająca się stosowaniem rzeczowników - koreluje z lepszymi wynikami w nauce, w odróżnieniu od języka bogatego w czasowniki i zaimki, sugerującego snucie opowieści. Zaobserwowano także, że ludzie poproszeni o opowiadanie wymyślonych historii, posługują się językiem mniej wymagającym poznawczo - na ogół nie posługują się słowami tworzącymi wyjątki, takimi jak "ale" czy "jednak". Innymi słowy, rzeczywistość rzadko kiedy jest jasna i prosta, a kiedy wygląda na to, że jest inaczej, prawdopodobnie nie słyszymy całej prawdy. Chyba, że...

Wiele publikacji na temat psychologicznych aspektów stylu językowego dostępnych jest na stronie prof. J. W. Pennbakera

Źródło:
Chung, C.K., Pennebaker, J.W. (2007). The psychological function of function words. W: K. Fiedler (red.), Social communication: Frontiers of social psychology (s. 343-359). New York: Psychology Press.
Raskin, R., & Shaw, R. (1988). Narcissism and the use of personal pronouns. Journal of personality, 56 (2), 393-404 PMID: 3404383
Pennebaker, J.W., & King, L.A. (1999). Linguistic styles: language use as an individual difference. Journal of personality and social psychology, 77 (6), 1296-312 PMID: 10626371

niedziela, 4 września 2011

amerykańscy naukowcy mówią nam, ile goryczy trzeba, by przelać czarę

ResearchBlogging.orgPewną popularnością w kręgach zwolenników New Age i mistycznego obrazu świata cieszy się opowieść o tzw. efekcie setnej małpy, domniemanej masie krytycznej po osiągnięciu której nowe idee przedostają się do "świadomości zbiorowej", gwałtownie porywając ludzkie serca i umysły, rozprzestrzeniając się po świecie z prędkością pożaru. Odwoływał się do niej Rupert Sheldrake, kontrowersyjny badacz funkcjonujący poza obrębem współczesnej nauki, przywołując swoją koncepcję rezonansu morficznego. Ta pseudonaukowa historia jest miejską legendą i opiera się w dużej mierze na przekłamaniu, tym niemniej codzienne życie idei jest w rzeczywistości co najmniej tak samo barwne i ciekawe.

Wzmiankowana historia dotyczy populacji makaków zamieszkujących jedną z wysp wchodzących w skład Japonii. Podglądający ich życie bliżej niesprecyzowani badacze obserwowali, jak małpy kolejno podpatrywały od siebie umiejętność mycia słodkich ziemniaków. Wszystko przebiegało rutynowo do momentu, kiedy liczba małp posiadających umiejętność mycia ziemniaków osiągnęła odpowiedni poziom (przysłowiowa "setna małpa"), skutkując cudownym rozprzestrzenieniem się na małpy z sąsiednich wysp, bez faktycznego kontaktu z nauczonymi małpami. Opowieść tę wykorzystał swego czasu Ken Keyes, autor książki The Hundredth Monkey, jako inspirującą przypowieść dla aktywistów antyatomowych, sugerując, że ich idee również potrzebują osiągnięcia masy krytycznej, by przyswojone zostały przez resztę ludzkości. Badacze próbujący dotrzeć do źródeł tej fantastycznej historii nie znaleźli w opublikowanych artykułach niczego, co świadczyłoby o nadprzyrodzonej drodze nabywania nowych umiejętności przez kolejne makaki. Prawdopodobna przyczyna ewentualnego skoku w odsetku małp potrafiących umyć słodkie ziemniaki mógłby zresztą być prozaiczny proces stopniowego wymierania starszego pokolenia, mniej skorego do przyswajania sobie kulinarnych innowacji.

Pojęcie masy krytycznej funkcjonuje zresztą w wielu dziedzinach i nierzadko daje o sobie znać, np. kiedy na półkę wkładamy o jedną książkę (tyle co nic!) za dużo, pozwalając grawitacji na ostateczne dopięcie swego. Nie inaczej jest w fizyce, gdzie kumulujące się niewielkie zaburzenia szczególnie istotne są dla dalszych losów układów nieliniowych. Takim układem jest też ziemski klimat, skutkiem czego nasz, relatywnie niewielki, wkład dwutlenku węgla może okazać się dla niego całkowicie destabilizujący, jako kropla, która przelała czarę goryczy.

Jak to naprawdę jest z ludzkimi zachowaniami? Przy całym żywionym przez nas przeświadczeniu o autonomiczności naszego procesu decyzyjnego, nasze wybory cechują się wysokim stopniem podatności na warunki panujące w otoczeniu, przede wszystkim jednak, na wpływ sieci społecznych, w które jesteśmy uwikłani. Jako zwierzęta wybitnie społeczne, lubimy robić to, co inni, podobni nam ludzie. To jaki wpływ na przyjmowanie przez nas nowych zachowań, zwyczajów, upodobań czy postaw mają inni ludzie, od dawien dawna stanowi przedmiot badań nie tylko socjologów. Wydaje się to szczególnie ciekawe w obecnych czasach, gdy niemal wszyscy jesteśmy w wielkiej sieci sieci w sieci. Istotnym obszarem badań jest w tej dziedzinie tzw. dyfuzja innowacji, proces stopniowego przyswajania przez społeczeństwo np. nowych rozwiązań technologicznych czy produktów, czyli coś, co szczególnie interesuje marketingowców. Wygląda na to, że jest to proces raczej długotrwały, choć z biegiem czasu nabierający tempa, m.in. dzięki zaangażowaniu tzw. pierwszych użytkowników, będących swego rodzaju liderami opinii. Co jednak z czymś tak wyrafinowanym, jak *nasze poglądy? Czego trzeba, by raczkujące idee zyskały rzesze swoich zwolenników i stały się obowiązującymi?

Ciekawych wskazówek dostarczają w tej kwestii badania Serge'a Moscoviciego. Wychodząc od klasycznych dla psychologii wpływu społecznego badań Solomona Ascha nad konformizmem, w których badani błędnie stwierdzali, że prezentowany odcinek jest dłuższy od wzorcowego, kiedy podobne zdanie wyraziła (podstawiona oczywiście) większość współuczestników badania, Moscovici postanowił sprawdzić jaki wpływ na nasz odbiór świata może mieć zdanie mniejszości. Uczestniczące w jego eksperymencie cztery studentki (w towarzystwie dwóch udających studentki eksperymentatorek) obserwowały slajdy w różnych odcieniach koloru niebieskiego. Ich zdaniem było udzielenie odpowiedzi na pytanie o kolor obejrzanych właśnie poszczególnych przeźroczy. W pierwszym warunku eksperymentalnym, dwie podstawione studentki uparcie twierdziły, iż wszystkie slajdy były zielone, skłaniając do podobnej odpowiedzi 8,4% uczestniczek. W drugim, kiedy ich odpowiedzi były niespójne (wśród slajdów były zielone i niebieskie), pociągnęły za sobą ledwie 1,4% studentek. Grupa kontrolna bez udziału badaczek błędnie odpowiedziała tylko w 0,25% przypadków (wszystkie uczestniczki miały zbadany wzrok). Najciekawsze wnioski płyną jednak z obserwacji zachowania pozorantek. Moscovici określił na tej podstawie warunki sukcesu, jakie spełniać musi taka zdeterminowana mniejszość, by powiększyć swoje szeregi (i być może w konsekwencji utracić swój mniejszościowy status).

Wygląda na to, że szczególne znaczenie ma zwartość mniejszości. Chodzi tu zarówno o niezmienność jej poglądów w czasie, jak i brak podziałów pomiędzy poszczególnymi członkami mniejszości. Daje ona wyraz ufności, jaką zwolennicy danego oglądu na sprawę pokładają w jego słuszność. Zmusza ona jednocześnie ludzi podzielających inne poglądy do przyjrzenia się bliżej tak wyraźnemu i hołubionemu stanowisku. W sytuacji, gdy członkowie drugiej grupy wahają się co do własnej opinii, spójność i trwałość danego poglądu może wydać im się szczególnie pociągająca. Tworzy ona także wyrwę w poukładanym obrazie świata, sprawiając, iż to co do tej pory było normalne i oczywiste, może zostać zakwestionowane. Moscovici zasugerował także, że skuteczne dawanie odporu społecznej presji dodaje wiarygodności wyznawcom mniejszościowego poglądu, podobnie jak sprawianie wrażenia osób rzetelnych i niezaślepionych. Istotne wydały się również rozmiar poczynionej inwestycji (dowód zaangażowania) i autonomia działania (zwłaszcza, jeśli poczytywane jest ono jako bezinteresowne, wynikające z troski o dobro sprawy).

Jeszcze bardziej interesujące spostrzeżenia płyną z niedawnej publikacji badaczy z Rensselaer Polytechnic Institute. Z przeprowadzonych przez nich symulacji wynika, że krytycznym momentem życia oddanej sprawie mniejszości jest chwila, kiedy jej liczebność osiąga poziom 10% populacji. W sytuacji, gdy populację tworzą ludzie z otwartym umysłem, rozpowszechnienie się nowego poglądu staje się wtedy właściwie nieuniknione i nie trwa długo. Przynajmniej w wykorzystanym przez badaczy komputerowym modelu sieci społecznych. Wchodzące w skład tych sieci jednostki miały swój pierwotny pogląd na życie (nazwijmy go B), "słuchały" jednak opinii innych ludzi i niekiedy dawały się przekonać, uznając np. oba poglądy (A, B). Tworząc zestaw reguł takich interakcji odzwierciedlających poznawanie nowych poglądów i skutkujące odrzuceniem innych utwierdzanie się przy starych (osoba z A przychodzi do osoby z B, słuchacz zostaje z opiniami A i B; osoba z AB przychodząc do osoby z A zostaje tylko z A, itd.), badacze stworzyli mały świat społeczny, do którego wpuścili później "prawdziwych wyznawców" A, nie dających się przekonać do niczego innego. Ponieważ większość ludzi tak naprawdę nie lubi podzielać niszowych poglądów i szuka społecznego potwierdzenia dla swoich przekonań, nosiciele danego poglądu utwierdzali się w nim po kontakcie z nosicielami tego samego poglądu. W ten sposób, mniejszościowa opinia A z biegiem czasu stałą się opinią powszechnie panującą w symulowanym świecie.

Podbój wirtualnego świata społecznego przez opinię A. Początkowe 10%
czerwonych kropek po pewnym czasie zaczęło stanowić całość populacji
poglądów jego mieszkańców. ©SCNARC/Rensselaer Polytechnic Institute
Badacze podają przykład amerykańskiego ruchu praw obywatelskich, który prawdziwe poparcie społeczne uzyskał jakoby krótko po tym, gdy populacja Afroamerykanów zaczęła stanowić 10% ogólnej populacji USA. Oczywiście komputerowy model stanowi znaczne uproszczenie i nie uwzględnia na przykład tego, że idee mogą trafić na mniej lub bardziej podatny grunt, co wynikać może choćby z czynników osobowościowych, czy... zagrożenia patogenami w otoczeniu (o czym niebawem). Ludzie nierzadko deklarują opinie różnie opinie od podzielanych w zależności od odczuwanego w danej chwili przyzwolenia społecznego na nie. Tym niemniej, płyną stąd istotne wnioski dla wszystkich orędowników niemal przegranych spraw, które wciąż nie mogą przebić się do mainstreamu, jak również dla tych, którzy są przekonani, iż mając coś bardzo ważnego do powiedzenia światu, mimo, iż ten najwyraźniej nie jest zainteresowany słuchaniem. Ich wytrwałość może zostać wynagrodzona. Być może potrzeba jeszcze tylko kilku przekonanych osób by po ich stronie stanęły prawa matematyki.

Oczywiście sprawy miałyby się znacznie gorzej, gdyby opinia A głosiła na przykład konieczność rozprawienia się z zamieszkującymi wśród nas wyznawcami innej religii, winnymi trudnej sytuacji ekonomicznej naszego kraju.


grafika:
fragment interaktywnej animacji ERGON / LOGOS
kadr z animacji Rejected, D. Hertzeldt


 Źródło:
Moscovici S, Lage E, & Naffrechoux M (1969). Influence of a consistent minority on the responses of a majority in a color perception task. Sociometry, 32 (4), 365-80 PMID: 5373094
J. Xie, S. Sreenivasan, G. Korniss, W. Zhang, C. Lim, & B. K. Szymanski (2011). Social consensus through the influence of committed minorities arXiv arXiv: 1102.3931v2

środa, 31 sierpnia 2011

wszyscy wiedzą, że kobiety mają słabszą wyobraźnię przestrzenną

być może właśnie dlatego na to wygląda

ResearchBlogging.orgSzeroko rozpowszechniony pogląd, iż mężczyźni radzą sobie lepiej w zadaniach wymagających rozwiniętej wyobraźni przestrzennej rzeczywiście znajduje pewne pokrycie w wynikach badań. Jest to najwyraźniejsza z postulowanych różnic pomiędzy płciami w zakresie zdolności poznawczych. Przytaczane powszechnie większe zdolności matematyczne chłopców pojawiają się dopiero w szkole podstawowej, znikają natomiast, jeśli odpowiednio zachęcać dziewczynki i uwolnić je od stereotypów. Wydaje się, że z wyobraźnią przestrzenną  jest jednak inaczej. W debacie natura vs kultura, jest to więc swego rodzaju bastion zwolenników wrodzonego pochodzenia przynajmniej niektórych różnic międzypłciowych. W jego murach pojawia się jednak wyrwa.

Moneyless, San Francisco, instalacja
Już wcześniej zauważono, że odrobina aktywności stymulującej wyobraźnię przestrzenną może sprawić, iż różnice te zostaną zniwelowane. W badaniu z 2007 roku, ledwie 10 godzin spędzonych przed ekranem komputera z kontrolerem w ręku powodowało, iż osoba badana lepiej radzi sobie z zadaniami przestrzennymi. W wypadku kobiet, oznaczało to, iż przestawały ustępować w tej kwestii mężczyznom.

Najświeższe badania opublikowane w "Proceedings of the National Academy of Sciences" przynoszą kolejne ciekawe spostrzeżenia w tej dziedzinie i podmywają fundamenty twierdzenia o wrodzonych różnicach intelektualnych między kobietami i mężczyznami. Badacze z University of Maryland skorzystali z dogodnych warunków badawczych, jakie stworzyła natura w północnych Indiach. Żyjące tam dwa sąsiadujące ze sobą plemiona Khasi i Karbi mają bowiem wiele wspólnego. Łączy je rolniczy styl życia, wynikająca z niego podobna dieta, jak również wysoki stopień pokrewieństwa. Możemy zatem mówić o grupach w dużym stopniu homogenicznych, co zmniejsza prawdopodobieństwo, że występujące między nimi różnice wynikać będą z czynników innych niż ten, którego wpływ badamy. Czynnikiem tym, skrajnie różnicującym obie społeczności, jest kultura: w wypadku, Karbi patrylinearna, co oznacza, iż dziedziczenie odbywa się po linii męskiej i to mężczyźni posiadają ziemię (a dziewczynki nie otrzymują takiego samego wykształcenia jak chłopcy), w wypadku Khasi - matrylinearna, mężczyźni nie mogą posiadać ziemi, swoje dochody oddają żonom (lub siostrom) a spadek otrzymują córki.

Zapadłe bryły platońskie, Julian Voss-Andreae, 2009
Badani - blisko 1300 osób z obu plemion - mieli w jak najkrótszym czasie rozwiązać stosunkowo prostą układankę z czterech sześciennych klocków, z których można było ułożyć obrazek. Nietrudno domyśleć się wyniku. W zdominowanej przez mężczyzn społeczności Karbi, kobiety rozwiązywały zagadkę o 35% wolniej. U Khasi nie było statystycznie istotnych różnic między wynikami mężczyzn i kobiet. W poszukiwaniu wyjaśnienia rozbieżności pomiędzy obiema społecznościami, badacze przyjrzeli się bliżej różnicom kulturowym. Okazało się, że duży wpływ na wynik miała edukacja - osoby lepiej wykształcone lepiej radziły sobie z zadaniem. Co ciekawe jednak, dziewczynki radziły sobie gorzej w domach, których jedynym właścicielem był mężczyzna. Badacze wykluczyli też skłonność do rywalizacji jako czynnik decydujący o wyniku (badanym obiecano niewielki upominek za dobre wyniki).

Badacze podkreślają jednocześnie, że ich badanie dotyczyło specyficznego typu zadania, nie mierzyło tym samym całego zakresu wyobraźni przestrzennej. Ze względu na swój korelacyjny charakter (wiemy jedynie, co współwystępuje z czym) badanie nie pozwala nam także ze stuprocentową pewnością stwierdzić, iż to różnice kulturowe były powodem różnic w wynikach kobiet i mężczyzn. Wziąwszy jednak pod uwagę to, iż obie społeczności są ze sobą spokrewnione i żyją w podobnych warunkach, można mówić o istotnych przesłankach. Nie od dziś wiemy również, że społeczeństwa kładące nacisk na równouprawnienie kobiet i mężczyzn skutecznie niwelują różnice w osiągnięciach matematycznych (Szwecja i Norwegia; przeciwieństwem jest np. Turcja).




Źródło:
Hoffman, M., Gneezy, U., & List, J. (2011). Nurture affects gender differences in spatial abilities Proceedings of the National Academy of Sciences DOI: 10.1073/pnas.1015182108

środa, 27 lipca 2011

wielkość może mieć znaczenie

ResearchBlogging.orgNiektóre ludzkie organy są zaskakująco duże. Dość oczywistym przykładem jest mózg, a zwłaszcza kora nowa, odpowiadająca m.in. za wyższe funkcje poznawcze. Prawdopodobnie to ona stanowi o naszym ewolucyjnym sukcesie, jak również odpowiada za nasze wybitne możliwości intelektualne. Do pewnego stopnia dotyczy to także innych naczelnych. Jednym z możliwych wyjaśnień takiego właśnie rozrostu tego niesłychanie kosztownego i energożernego organu jest konieczność obsługi wielkiej zawiłości społecznych relacji, jaką cechują się społeczności małp naczelnych.

Zawrotną karierę robi ostatnimi czasy tzw. liczba Dunbara (nazwaną tak od nazwiska Robina Dunbara, antropologa brytyjskiego pochodzenia), określająca liczbę osób, z którymi człowiek jest w stanie podtrzymywać znajomość. W dużym uproszczeniu wynosi ona 150, z pewnymi odchyleniami mieszczącymi się pomiędzy 100 a 230. Prawidłowość tę zaobserwować można w zaskakująco wielu obszarach naszego życia społecznego. Przykładowo, w niektórych teoriach zarządzania zakłada się, że organizacje mające więcej członków wymagają struktury hierarchicznej, do tego momentu wystarczy struktura oparta na znajomości. Podobne wartości przywożą ze swoich wypraw antropologowie - w społecznościach tradycyjnych podobną wartość przyjmuje liczebność klanu, nieformalnej struktury w obrębie plemienia, związanej wspólnymi sprawami, np. rodzinnymi. Znaleźć ją można także w strukturach militarnych, gdzie najmniejszą samodzielną jednostką jest kompania, licząca do 110 żołnierzy, nie inaczej było w historycznym przypadku podstawowej jednostki bojowej rzymskich legionów, manipuły, liczącej sobie około 120 ludzi (choć źródła różnią się w tej kwestii). Istnieją przesłanki mówiące o tym, że tyle wynosić może przeciętna liczba znajomych na portalach społecznościowych, przy czym aktywnie komunikujemy się z maksymalnie dziesięcioma osobami. Prawidłowość tę potwierdzono także dla konwersacji twitterowych.

Najciekawszym, a jednocześnie dość mało znanym, wątkiem w koncepcji Dunbara jest jej zależność od wielkości mózgu  - a konkretnie kory nowej - najmłodszego ewolucyjnie kawałka naszego ulubionego narządu. Przy czym, należy pamiętać, że nie chodzi tu ściśle o rozmiar pamięci roboczej do przetwarzania informacji biograficznych, co bardziej o zdolność do praktycznego wykorzystywania wiedzy o zawiłości relacji pomiędzy innymi ludźmi i tego, jak możemy wejść w interakcję z nimi dla własnej korzyści.

Wszystko zaczęło się od zauważenia, iż pośród kręgowców, naczelne mają nieproporcjonalnie duże mózgi względem masy ciała. Zwłaszcza mózg człowieka jest większy, niż gdyby miał pracować tylko na jednym etacie utrzymywania reszty ciała przy życiu. Usilnie domaga się to wyjaśnienia, jako, że dla organu pochłaniającego 40% zasobów energetycznych organizmu (to zupełnie tak, jak wydatki propagandowe i militarne w budżecie głodującej KRLD), winno istnieć naprawdę dobre uzasadnienie, które pozwala doborowi naturalnemu podpisać się pod taką rozrzutnością. Dość powszechnie przyjmuje się, że wyjaśnieniem tego fenomenu jest wspomniane wcześniej bogate środowisko społeczne w jakim odnaleźć się muszą człowiek i jego najbliżsi krewni. A mianowicie, konieczność koordynacji swoich działań z innymi członkami społeczności, rozwiązywania konfliktów interesów, wchodzenia w sojusze, pilnowania własnych interesów w sytuacji, gdy inni wchodzą w sojusze czy odgadywania ich stanów mentalnych i zamiarów (myślę, że myślisz, że ja myślę, że ty myślisz, że cię zdradziłem i dlatego prosisz mnie o kolejne ustępstwa). Wszystko to, *co kochamy w serialach i literaturze.

Zależności dopatrzono się u wielu gatunków naczelnych i innych ssaków. Względny wobec ciała rozmiar neokorteks (składa się na nią 8 mld neuronów, ma grubość raptem kilku milimetrów) koreluje z najróżniejszymi wskaźnikami złożoności środowiska społecznego w jakim żyje dany gatunek - rozmiarem grupy, liczbą tworzących ją samic, rozmiarem kółeczka wzajemnego iskania, częstością wchodzenia w koalicje czy częstością dokonywanych przekrętów. Znacznie mniej zbadano pod tym kątem nas samych, zwłaszcza w kwestii międzyosobniczego zróżnicowania rozmiarów tego istotnego kawałka mózgu. Czy istnieje zależność pomiędzy jego wielkością a radzeniem sobie w kontaktach międzyludzkich? Opisywane badanie może nie zrewolucjonizuje nauki, ale z pewnością stanowi wartościowy precedens.

Badacze postanowili porównać rozmiary rożnych części mózgu z bogactwem życia towarzyskiego jego posiadacza. W dotychczasowych badaniach, najczęściej posługiwano się pojęciem ekstrawersji (im większa tym z reguły większa intensywność kontaktów społecznych), mierzonej różnymi wersjami bardzo popularnego kwestionariusza NEO, opartego na pięcioczynnikowym modelu osobowości. Problem polega na tym, że na czynnik ekstrawersji składa się w nim sześć podczynników, mierzących dość zróżnicowane aspekty, takie jak poszukiwanie doznań, aktywność, pozytywne emocje czy asertywność. W rezultacie, przewidywane zależności czasem wychodziły a czasem nie, w dodatku z różnymi częściami kory i nie tylko. Autorzy publikacji postanowili spróbować czegoś nowego. Zastosowali kwestionariusz Zuckermana-Kuhlmana ZKPQ, oparty na alternatywnym modelu pięcioczynnikowym, opracowanym dla odmiany w oparciu o podstawy biologiczne. Autorzy modelu założyli, że opis struktury osobowości zwierzęcia zwanego człowiekiem musi być nie tylko adekwatny dla ludzi z różnych kultur bądź grup wiekowych czy też spełniać typowe wymogi dotyczące rzetelności testów psychologicznych, ale także nadawać się do opisu innych gatunków zwierząt. Rezultat ich pracy obejmuje: aktywność, towarzyskość, neurotyczność (niepokój, lękliwość), agresywność (wrogość) i impulsywne poszukiwanie doznań. Można się zastanawiać, na ile dane czynniki, za pomocą stopniowania ich natężenia, są w stanie opisać osobowość człowieka. Tym niemniej, w tym momencie, interesuje nas wyłącznie czynnik towarzyskości, zawierający liczbę przyjaciół, ilość spędzanego z nimi czasu, otwartość, preferowanie spędzania czasu z ludźmi nad towarzystwo własne i uciążliwość izolacji społecznej dla danej osoby.

Ponieważ człowiek rozgrywa się przede wszystkim w mózgu a wszystko, co go dotyczy, musi przezeń przejść, analiza zależności pomiędzy strukturami neuronalnymi a cechami zachowania - póki co często dość toporna i przypominająca niekiedy pomysły frenologów, jest duże więc działa bardziej - stanowi ważny kierunek badań. Wychodząc z tego założenia, badanym zmierzono objętość kresomózgowia (półkule mózgowe i przyległości, bez wzgórza-podwzgórza, móżdżka i rdzenia), kory nowej (zewnętrzna warstwa komórek), lewego i prawego płata czołowego i płatów skroniowych. Wzięto pod uwagę także zależność od wieku - mózg z czasem maleje - i wzrostu, są bowiem badania mówiące o tym, iż wyżsi ludzie mają relatywnie większe mózgi, choć wciąż wzbudza to kontrowersje.

Najsmutniejszą częścią publikacji jest rozmiar próby (skądinąd nie tak rzadki w badaniach z zakresu neuronauki, m.in. ze względu na koszty związane z aparaturą). Naukowcy przebadali 25 osób, z czego siedemnastu mężczyzn. Przeciętny mózg badanego zajmował 1127 cm³, czym doskonale wpisywał się w przeciętny rozmiar mózgu Europejczyka (1130 cm³). Tym niemniej, badacze znaleźli ciekawe zależności pomiędzy ogólną objętością kresomózgowia, kory nowej i zwłaszcza obu płatów skroniowych a wynikami na skali towarzyskości (te ostatnie korelacje były dość silne). Jeśli wyniki uda się potwierdzić na większej populacji, będzie to oznaczać, iż ludzie z większymi płatami skroniowymi rzeczywiście są osobami towarzyskimi. Z racji tego, iż badanie ma charakter korelacyjny, wiemy jedynie co występuje z czym, nie wiemy jednak dlaczego. Być może to inne czynniki sprawiają, że ludzie ci są bardziej towarzyscy, dzięki czemu, ich mózgi, intensywniej przetwarzając informacje społeczne - niczym mięśnie - rosną większe. Możliwe jest jednak również wyjaśnienie zgodne z koncepcją Robina Dunbara. Ludzie o większych możliwościach w dziedzinie orientowania się w niuansach relacji międzyludzkich, częściej się ich podejmują, jako, że mogą sobie pozwolić na lepsze radzenie sobie z nimi.



Źródło:
Horváth, K., Martos, J., & Mihalik, B. (2011). Is the Social Brain Theory Applicable to Human Individual Differences? Evolutionary Psychology, 9 (2), 244-256