poniedziałek, 28 marca 2011

Religion ist tot

Znalezione u Cynika.
Nagie małpy zamieszkujące trzecią planetę od Słońca uwielbiają łączyć się w najróżniejsze grupy ludzi podobnych sobie, co objawia się mnogością instytucji funkcjonujących w ich społecznościach. Człowiek, jako zwierzę społeczne, stworzył miliony grup formalnych i nieformalnych - narodów, plemion, grup wsparcia, fanklubów, bojówek, kontrkultur, kółek wzajemnej adoracji, stowarzyszeń, koterii i zrzeszeń. A także wspólnot religijnych.

O ile nic nie stoi na przeszkodzie temu, by funkcjonować w ramach wielu grup, istnieją takie, które rezerwują sobie wyłączność w życiu człowieka. Trudno jest być jednocześnie kibicem Kolejorza i Legii, szczególnie, gdy dowiedzą się o tym koledzy. Podobnie trudno jest kibicować różnym religiom. W naturalny sposób rywalizują one o wyznawców, czego przejawem jest działalność misyjna.

Ostatnie czasy przynoszą jednak postępującą sekularyzację społeczeństw Europy Zachodniej, niegdysiejszego bastionu chrześcijaństwa. Do kościołów przychodzi coraz mniej ludzi, w rezultacie likwidowane są niektóre parafie a księża wyjeżdżają na misje do Europy zachodniej. Postępująca demokratyzacja społeczeństw sprawia, iż ludzie szukają przynależności do grup innych niż religijne. W Holandii np., 40% społeczeństwa deklaruje brak przynależności religijnej, u naszych południowych sąsiadów wskaźnik ten wynosi zaś aż 60%.

Badanie przeprowadzone przez naukowców pod kierownictwem Richarda Wienera z University of Arizona, pozwalają przypuszczać, że religie w krajach rozwiniętych chylą się upadkowi. Badanie objęło mieszkańców dziewięciu krajów: Australii, Austrii, Czech, Finlandii, Holandii, Irlandii, Kanady, Szwajcarii i Nowej Zelandii. Ich publikacja, pod tytułem A mathematical model of social group competition with application to the growth of religious non-affiliation, ukazała się póki co tylko w nie recenzowanej internetowej bazie arXiv.org, być może jako preprint przed publikacją w docelowym czasopiśmie naukowym.

Wyniki obejmują analizę matematyczną danych z krajów, w których mieszkańców regularnie pyta się o przynależność religijną w ramach spisów powszechnych przez co najmniej 100 lat. W analizie zastosowano metodę tzw. dynamiki nielinowej, modelu matematycznego stosowanego do opisu wielu zjawisk zachodzących w przyrodzie, w tym, skutecznie, w opisie wymierania pewnych języków na rzeczy tych bardziej rozpowszechnionych (tym samym atrakcyjniejszych, bo znajdujących szersze zastosowanie). Wyniki wskazują, iż wraz z demokratyzacją społeczeństwa, obserwuje się odchodzenie ludzi od tradycyjnych wspólnot religijnych i coraz bardziej otwarte deklarowanie braku religijnej przynależności. Nie od dziś wiadomo, że większe grupy spostrzegane są jako bardziej atrakcyjne, co przyciąga kolejnych członków, potęgując efekt przechodzenia członków z jednej do drugiej grupy. Podobne atrakcyjność wzrasta w wyniku zwiększania się korzyści - ekonomicznych, społecznych, towarzyskich - z przynależności do niej. Właśnie tak dzieje się w społeczeństwach rozwiniętych.

Wnioski płynące z pracy pozwalają przypuszczać, iż stopniowy odpływ ludzi z kościołów może zaowocować niemal całkowitym zaniknięciem religii w tych krajach. Model matematyczny to oczywiście jedno a funkcjonujące w rzeczywistym świecie społeczeństwo to drugie - trudno wyobrazić sobie zupełny brak ludzi religijnych, tym niemniej z pewnością diametralnie zmieni się ich sytuacja w społeczeństwie. Jednocześnie, badacze stwierdzają, iż ich model pasuje do danych pochodzących z 85 miejsc na świecie, co pozwala przypuszczać, że podobne zjawiska mogą zachodzić także tam.

Autorzy publikacji nie omieszkali zapomnieć, iż łysy nie jest kolorem włosów i nazwali ludzie funkcjonujących poza religiami najszybciej rozwijającą się mniejszością religijną. W oryginale wygląda to tak:
People claiming no religious affiliation constitute the fastest growing religious minority in many countries throughout the world
i obraża każdego myślącego człowieka.

Źródło:
Daniel M. Abrams, Haley A. Yaple, & Richard J. Wiener. (2010) A mathematical model of social group competition with application to the growth of religious non-affiliation. arXiv: 1012.1375v2

piątek, 25 marca 2011

podszepty wewnętrznej bioróżnorodności

ResearchBlogging.orgZawartość naszego brzucha wpływa na nasze zachowanie, donoszą kanadyjscy naukowcy. Nie mają na myśli składników ostatnio zjedzonego posiłku, choć i te nie pozostają bez wpływu, na przykład poziom cukru we krwi ma duży związek z funkcjonowaniem naszego organu do myślenia. Tym razem chodzi o coś znacznie bardziej subtelnego. Nasza biota jelitowa, składająca się na legendarne dwa kilogramy z wagi dorosłego mężczyzny stanowiące obce komórki, komunikuje się z naszym mózgiem, w pewnym stopniu regulując nasze zachowanie. Nieprawdopodobne?

Biota zamieszkująca układy pokarmowe każdego z nas jest unikalna i tym samym zróżnicowana pomiędzy poszczególnymi ludźmi. Istnieją jednak pewne optymalne poziomy owych żyjących z nami w symbiozie organizmów, umożliwiające nam skuteczne trawienie i produkcję niektórych witamin. Od dawien dawna wiadomo, iż nadmierne ilości pożytecznych bakterii, rozprzestrzeniające się po reszcie organizmu, skutkować mogą pojawieniem się symptomów chorobowych. Konieczność koegzystencji z obcymi organizmami żyjącymi wewnątrz naszych ciał, jak również pełnienie funkcji trawiennych (skutkujących kontaktem z wieloma patogenami pokonującymi nasze linie obrony w drewnianym koniu pożywienia) powoduje powstawanie delikatnych zależności uwzględniających układ odpornościowy, hormonalny a także neurowydzielniczy (działający poprzez wydzielanie odpowiednich hormonów regulujących funkcjonowanie naszego mózgu), służących do koordynacji zadań mózgu i brzucha.

Bardzo istotną rolę w tej komunikacji odgrywa tzw. oś podwzgórze-przysadka-nadnercza - układ nieustannej wymiany informacji wewnątrz mózgu a także pomiędzy mózgiem a gruczołami nadnerczy. Przy jej pomocy organizm reguluje swoje reakcje na stres, kieruje trawieniem, układem odpornościowym a także naszym nastrojem i emocjami czy wydatkowaniem energetycznym i gromadzeniem zapasów. Wiele substancji chemicznych regulujących nasze zachowanie przewija się właśnie przez ten układ, w dużej mierze zresztą wspólny dla wielu organizmów żyjących na Ziemi. Przypuszcza się m.in., że jego zaburzenia odgrywają rolę w powstawaniu niektórych postaci depresji.

Układ odpornościowy w aukcji. Nieustraszone
granulocyty obojętnochłonne otaczają komórki
grzybów.
Zaburzenie komunikacji z naszymi mikroskopijnymi towarzyszami niejednokrotnie prowadzi z kolei do pojawienia się nieprawidłowości w pracy organizmu, *tak jak w wypadku chorób autoimmunologicznych. Badania naukowców z kanadyjskiego McMaster University pokazują, że może chodzić również o zaburzenia zachowania. Wzięły w nich udział wyjałowione myszy, wolne organizmów bakteryjnych zwykle zamieszkujących ich układy trawienne. Obserwowano ich zachowanie w laboratoryjnym labiryncie, co pozwoliło zmierzyć ich zdolność uczenia się i zapamiętywania. Badacze założyli, że komunikacja bioty bakteryjnej z mózgiem, odbywająca się przy pomocy osi podwzgórze-przysadka-nadnercze, ma wpływ na rozwój centralnego układu nerwowego. Kolonizacja jałowego jeszcze organizmu noworodka przez pochodzące od matki i ze środowiska bakterie zbiega się bowiem w czasie z pewnymi krytycznymi dla rozwoju mózgu okresami.

U myszy, oprócz zmian w lękliwości z jaką podejmowały się eksplorowania labiryntu, zaobserwowano m.in. rozregulowanie wydzielania mózgopochodnego czynnika neurotropicznego (ang. brain-derived neurotrophic factor, *BDNF), substancji kluczowej dla rozwoju neuronów i tworzenia się synaps. Niedostateczne ilość tej substancji obserwuje się u ludzi dotkniętych wieloma rodzajami zaburzeń psychicznych, w tym również zaburzeniami wywołanych chronicznym stresem. Sprawa nie jest jednak tak prosta jak mogłoby się wydawać - powiązanie pomiędzy poziomami BDNF a zaburzeniami lękowymi wydaje się być sprawą skomplikowaną i trudno póki co wskazać jednoznaczny mechanizm je łączący. Co ciekawe jednak, poprzednie badania przeprowadzane w podobny sposób, wykazały, że ponowne zasiedlenie myszy przez stosowne bakterie skutkowało odwróceniem się zmian w zachowaniu.

Pałeczki bakterii E. Coli na pożywce agarowej
Sprawa ma się interesująco także z probiotykami. Zaobserwowano, iż pewne szczepy określanych tym mianem bakterii wpływają na obniżenie poziomu lęku i stresu u badanych ludzi, jak również poprawiają nastrój pacjentów dotkniętych zespołem jelita drażliwego (często cierpiących również na zaburzenia natury psychicznej). Nie jest do końca znany mechanizm działania probiotyków na ludzkie nastroje, przypuszczalnie jednak redukują one stany zapalne i redukując stres oksydacyjny (zaburzenia w funkcjonowaniu komórek, mające znaczenie w wypadku wielu chorób, takich jak choroba Parkinsona i Alzheimera), jak również poprawiają ogólne odżywienie organizmu. W wypadku innych szczepów bakterii zaobserwowano redukujący wpływ na produkcję hormonów stresu a także osłabianie biochemicznych mechanizmów obserwowanych u ludzi dotkniętych depresją. Istnieją także przesłanki pozwalające wnioskować o wpływie antybiotyków na ruchliwość potraktowanych nimi myszy.

Odkrycie otwiera zupełnie nowe drogi w leczeniu zaburzeń lękowych. Można wyobrazić sobie odmienne od dotychczasowego podejście w farmakoterapii - w miejsce, mających niekiedy silne skutki uboczne leków działających na poziomie mózgu, możliwe będzie być może leczenie zastosowane do reszty ciała, układu pokarmowego lub odpornościowego.



grafika:
lodowy neuron - © Quidam, użyto za zgodą autorki
neutrofile i pałeczki E. Coli - CC-BY-NC-ND Wellcome Images; [1] [2]


Źródło:
Neufeld KM, Kang N, Bienenstock J, & Foster JA (2011). Reduced anxiety-like behavior and central neurochemical change in germ-free mice. Neurogastroenterology and motility : the official journal of the European Gastrointestinal Motility Society, 23 (3) PMID: 21054680
Cryan JF, & O'Mahony SM (2011). The microbiome-gut-brain axis: from bowel to behavior. Neurogastroenterology and motility : the official journal of the European Gastrointestinal Motility Society, 23 (3), 187-92 PMID: 21303428

niedziela, 13 marca 2011

słonie dają sobie pomocną trąbę

ResearchBlogging.orgPowszechnie uważa się słonie za jedne z najbystrzejszych zwierząt. Ganeśa, hinduskie bóstwo mądrości i sprytu ma słoniową głowę. Nie ulega wątpliwości, że słonie pomyślnie zdają test lustra, podobnie jak ludzie (nie licząc trudnych poranków), szympansy, delfiny butlonose i, co ciekawe, sroki - potrafią rozpoznać swój obraz w zwierciadle, co pozwala wnioskować o ich samoświadomości. W niedawnych badaniach, słonie pomyślnie zdały test na inteligencję wymagający kooperacji. Co więcej, udało im się przechytrzyć badaczy, wynajdując sposób, którego ci nie przewidzieli. 


Ludzie uczący się od słoni.
Fragment projektu Ashes and Snow.
Częste są na poły legendarne opowieści o inteligencji i umiejętności współpracy słoni żyjących w stanie dzikim. Mówi się, iż potrafią one z głębokim współczuciem zajmować się potrzebującym członkami stada i wspólnie bronić swoich młodych. Ale nie tylko, spotkać się można z doniesieniami, iż słonie śpieszą z pomocą przedstawicielom innych gatunków, w tym ludzi. Znana jest opowieść o pracującym przy załadunku kłód drewna słoniu, który odmówił spuszczenia kłody do otworu w którym, jak się okazało, spał pies. Nierzadkie są też jakoby sytuacje, w którym słonie zbaczają ze swojej drogi, by nie skrzywdzić znajdujących się na niej ludzi, nawet, jeśli przysparza to im trudności. Nie od dziś wiadomo, że są one zwierzętami wysoce społecznymi. Matriarchalne słoniowe społeczności są jednymi z najsilniej związanych - rozdzielić je może jedynie śmierć lub schwytanie któregoś osobnika. Znane są przekazy o stadach nie potrafiących podnieść się po śmierci wiodącej samicy.


Podobne opowieści rzadko zyskiwały potwierdzenie w bezpośrednich badaniach nad inteligencją tych zwierząt, między innymi ze względu na ich rozmiar i niebezpieczeństwa z tym związane. W badaniu przeprowadzonym przez zespół doktora Joshuy Plotnika wzięło udział 12 słoni indyjskich płci obojga, zamieszkujących w Thai Elephant Conservation Center, ośrodku pracującym nad zachowaniem gatunku na terenie Tajlandii, gdzie zostało już około 2500.  Zwierzęta  już wcześniej nauczyły się zdobywania pokarmu znajdującego się na platformie od której oddzielała je rozciągnięta pomiędzy drzewami siatka, poprzez ciągnięcie za przymocowaną do niej linkę przy pomocy trąby. Tym razem ich zadanie było trudniejsze - konstrukcja platformy nie pozwalała na wykonanie zadania samodzielnie.

Ludzie uczą się od słoni o ich inteligencji i o tym, jak poprawnie
skonstruować eksperyment.
Do jego wykonania konieczny był współudział partnera, ciągnącego za drugi koniec liny. W przeciwnym wypadku, lina się wysuwała, o czym słonie dość szybko miały okazję się przekonać. Ich następnym posunięciem było w większości wypadków wyczekiwanie na wypuszczanego z opóźnieniem partnera i współpraca nad zadaniem przyciągnięcia do siebie platformy z pokarmem. W wypadku, gdy blokowano dostęp do jednej liny, słonie na ogół wycofywały się, nie widząc możliwości rozwiązania zadania. Wypuszczenie tylko jednego partnera z pary powodowało, iż słoń rozglądał się dookoła, co również pozwalało przypuszczać, iż wyraźnie zdawał sobie sprawę z konieczności otrzymania pomocy.

Słoniom udało się jednak zaskoczyć naczelne przeprowadzające badanie. Najmłodszy ze słoni, Neua Un, decydowała się przytrzymywać swój koniec liny nogą, pozwalając partnerowi na wykonywanie całej pracy. Drugi spryciarz - JoJo - nawet nie zadawał sobie trudu podejścia do siatki, dopóki nie spostrzegł wypuszczenia partnera. Nie zaobserwowano konfliktów i agresywnych zachowań przy dzieleniu się nagrodą w postaci smakołyków (kukurydzą) - we wszystkich wypadkach słonie zadowalały się zawartością jednej z misek (choć można się zastanawiać, czy nie wynika to z faktu, iż zwierzęta przywykły do warunków panujących w niewoli).

Badania przeprowadzana na innych zwierzętach pokazują, że podobna współpraca miewa miejsce, jednakże nie zdarza się czekanie na partnera mogącego przyjść z pomocą. Chociaż oczywiście trudno jest wykazać eksperymentalnie granicę pomiędzy rozumieniem potrzeby kooperacji a prostym wyuczeniem się konieczności udziału innych czynników (w postaci innego osobnika) w osiąganiu celu, wydaje się, że słoniom udaje się rozumieć na czym polega współpraca. Zarówno dostrzegają konieczność obecności partnera (wyczekiwanie i wycofywanie się wobec jego braku), jak również konieczność jego bezpośredniego udziału (sytuacje braku dostępu partnera do liny). Podobne wyniki osiągają w zadaniu na kooperację szympansy.

Badania, dość przełomowe i rzeczywiście bardzo zmyślnie skonstruowane, pokazują, na jak wysokim poziomie funkcjonują zdolności społeczne tak daleko z nami spokrewnionych zwierząt. Które to zwierzęta, po brutalnej i druzgocącej dla nich tresurze i odosobnieniu, zapewniają nam pożałowania godną rozrywkę w cyrkach. Badacze snują przypuszczenia, iż lepsze zrozumienie tych niezwykłych zwierząt pozwoli nam na lepsze rozwiązywanie konfliktów na linii Słonie-Ludzie, do jakich niejednokrotnie dochodzi w rejonach wspólnie zamieszkiwanych.


Źródło:
Plotnik, J., Lair, R., Suphachoksahakun, W., & de Waal, F. (2011). Elephants know when they need a helping trunk in a cooperative task Proceedings of the National Academy of Sciences DOI: 10.1073/pnas.1101765108

Artykuł dostepny w pliku .pdf. Materiały wideo dokumentujące przebieg eksperymentu - filmik #5 to Neua Un oszukująca w eksperymencie.

poniedziałek, 7 marca 2011

sawanno, ojczyzno moja

albo wszyscy jesteśmy Botswańczykami


ResearchBlogging.orgOrganizmy żywe stanowią rezultat milionów lat ewolucji, czyli ciągłego procesu skutkującego wzrastającym dostosowaniem do środowiska, w jakich przyszło im żyć. Dotyczy to tak oczywistych cech jak stosowna budowa anatomiczna związana z właściwym dla gatunku sposobem poruszania się, pokrycie skóry, ale także narządy zmysłów. To dzięki łuskom i śluzowi pokrywającemu ich ciała, płetwom i układowi szkieletowemu, skrzelom umożliwiającym wymianę gazową w środowisku wodnym czy wreszcie linii bocznej ryby czują się w wodzie przysłowiowo. Nie inaczej jest ze współczesnym człowiekiem rozumnym, nagą małpą w garniturze, przypuszczalnie dzieckiem afrykańskiej sawanny sprzed milionów lat. Nasze ciała, ukształtowane w palącym słońcu terenów dzisiejszej Botswany, okazują się być podobnie zaskakująco dobrze dostosowane to tamtejszych warunków, nieco gorzej zaś do współczesnego środowiska życia, czyli właściwie całej kuli ziemskiej, w przyszłości przypuszczalnie także przestrzeni kosmicznej. Widać to między innymi na przykładzie naszego narządu wzroku.

Pokaż mi swoje oczy, a opowiem ci o rzeczach, które widziały
Oczy, nasz narząd wzroku, w swej mocno skomplikowanej i nieintuicyjnej konstrukcji, składają się z wielu typów wysoce wyspecjalizowanych komórek ułożonych na siatkówce w wielowarstwową strukturę przez którą światło musi się przedrzeć, byśmy mogli w ogóle mówić o widzeniu. Jest wśród nich około 90 milionów pręcików, odpowiadających za widzenie nocne, spostrzeganie ruchu i reagujących głównie na światło rozproszone. Za widzenie barwne odpowiadają komórki światłoczułe zwane czopkami, występujące w trzech rodzajach, reagujących na fale świetlne z różnych zakresów długości - długiego, średniego i krótkiego, co interpretujemy jako kolory: czerwony, zielony i niebieski (to im odpowiada model RGB).

Budowa narządu wzroku odpowiada trybowi życia, sposobowi zdobywania pokarmu i ogółem środowisku w jakim dane zwierzę żyje. Stąd kocia zdolność do dobrego widzenia w ciemności, widzenie w zakresie promieni UV przez pszczoły czy niezwykłe właściwości oczu ryb głębinowych, pozwalające widzieć im w warunkach światła rozproszonego przez wodę. Nasz narząd wzroku, podobnie jak u goryli i szympansów, dzięki obecności takiego a nie innego zestawu komórek światłoczułych, umożliwia nam dość dobre rozróżnianie kolorów, przypuszczalnie w związku z obecnością owoców i innych części roślin w naszej diecie. Ilość czopków każdego rodzaju ("kolorów") u poszczególnych gatunków nie jest przypadkowa, i także w prosty sposób wynika ze środowiska w jakim żyją. Gasper Tkačik z University of Pennsylvania, fizyk, kierujący zespołem stojącym za artykułem, nazywa to hipotezą wydajnego kodowania (efficient coding hypothesis).

Czopki i pręciki (cieńsze).
Jeśli rozejrzeć się dookoła, nasz sposób widzenia nie wydaje się być kodowany zbyt efektywnie. Na zakodowanie wody i nieba, w dużej mierze składających się na nasz krajobraz, wystarczyć musi raptem 6% światłoczułych komórek, zdolnych do wykrywana koloru niebieskiego, w dodatku umieszczonych na peryferiach pola widzenia. Natomiast liczba czopków zielonych i czerwonych jest w dużym stopniu zróżnicowana międzyosobniczo (proporcje wahają się od 1:4 do 15:1, nie powodując przy tym pogorszenia widzenia barw).

Badacze postanowili poszukać rozwiązania problemu u źródła. Wybrali się do delty Okawango w Botswanie, w miejsce mające przypuszczalnie wiele wspólnego z kolebką rodzaju ludzkiego, wciąż zamieszkiwanym przez inne naczelne. Stworzyli dostępną w internecie bazę ponad 5000 fotografii dokumentujących środowisko naszej pradawnej ojczyzny. Zdjęcia przedstawiają typowe dla sawanny scenki rodzajowe z udziałem pawianów, ulubione dla człowieka krajobrazy otwartych przestrzeni z licznymi zadrzewieniami, spaloną słońcem ziemię, zieleń afrykańskiej roślinności, krajobrazy przy wodopojach czy wreszcie potencjalne źródła pokarmu. Pokrywa się to zresztą z wynikającymi z innych badań ludzkimi upodobnianiami do pewnych scenerii. Te same miejsca fotografowano przy różnym nasłonecznieniu i przy zastosowaniu różnych ustawień aparatu. Przy użyciu algorytmu modelującego działanie ludzkich czopków i szacującego ilość fotonów różnych długości fal wychwytywanych przez aparat fotograficzny (dzięki zastosowaniu widocznego na fotografiach wzorca barw), opracowali taką konfigurację czopków, która funkcjonowałaby w danym środowisku w sposób możliwie najbardziej wydajny.

Wyniki nie przyniosły zaskoczenia. Przewidywania wynikające z zastosowania algorytmu w dużej mierze pokrywały się z rzeczywistym rozkładem czopków w ludzkim oku. Nasze oczy kodują środowisko w jakim powstały w sposób maksymalnie efektywny. Niebieskie komórki światłoczułe wychwytują ze środowiska relatywnie mniejsze ilości fotonów, nie miałaby więc sensu większa ich ilość i umieszczanie ich w centrum pola widzenia, jako, że soczewkowy kształt ludzkiego oka wpływa tłumiąco na fale krótkie (ludzie posiadają również dodatkowy pigment tłumiący fale krótkie, chroniący oko przed promieniami UV). Jednocześnie, ilość informacji wychwytywanych z falami średnimi i długimi (zielone i czerwone) nie zależy od proporcji pomiędzy odpowiednimi komórkami światłoczułymi, nie ma więc potrzeby dokładnego regulowania ich liczby.

Dom jest tam, gdzie środowisko jest dopasowane chromatycznie. Osobiście mam
słabość do tego typu krajobrazów, co oczywiście nie powinno dziwić.
Widzenie trójbarwne ewoluowało przypuszczalnie w celu umożliwiania naszym przodkom odnajdywania dojrzałych owoców wśród roślinności (owoce pewnie pomogły, jako, że zależy im na rozsiewaniu nasion). Wrażliwość czopków naszego oka na konkretne długości fal wskazują także, iż najlepiej dostosowane są do pracy w warunkach przyćmionego światła, być może zmroku lub poranka. W ten sposób, jak to zwykle w naturze bywa, oko skonstruowane jest w optymalny sposób, przy jednoczesnym ograniczeniu zasobów. Bo każdy zasób energii zużyty na zbędne komórki światłoczułe to zasób, który mógł zostać użyty np. przy zdobywaniu partnera.

Świetnym pomysłem na badanie byłoby przyjrzenie się różnicom w proporcjach pomiędzy poszczególnymi rodzajami czopków u grup ludzi od dawien dawna zamieszkujących specyficzne środowiska - Innuitów, przedstawicieli ludu San, członków amazońskich plemion czy np. Berberów.


grafika:
oko - CC-BY-NC 2002ttorry
czopki i pręciki - Eye Design Book
sawanna - galeria stworzona przed badaczy, dostępna na licencji CC-BY-NC


źródło:
Garrigan P, Ratliff CP, Klein JM, Sterling P, Brainard DH, & Balasubramanian V (2010). Design of a trichromatic cone array. PLoS computational biology, 6 (2) PMID: 20168996

Artykuł dostępny jest w Open Access. CC-BYPLoS Computational Biology

sobota, 5 marca 2011

podstawowe pojęcia psychologii: sceptycyzm (a to jest zaleta?)

Tytułowe pytanie zasłyszane. Żyjemy w świecie w którym studentów medycyny, zamiast popartego wynikami rzetelnych badań obecnego stanu wiedzy na temat zagadnienia psyche-soma, naucza się pseudonaukowego bełkotu o nudnościach wywołanych wyparciem a psychometrycznie skompromitowana technika wróżbiarska znana jako test Rorschacha, po upublicznieniu okazuje się być powszechnie stosowaną w gabinetach psychologicznych.

Myśląc o studiach psychologicznych również zaczytywałem się w pracach Zygmunta Freuda, zwłaszcza we Wstępie do psychoanalizy (krzywiąc się jednocześnie przy legendarnym kawałku o ułożonej pod kątem poduszce, symbolizującej w nerwicowych kompulsjach pacjentki waginę). W reakcjach znajomych na informację o studiowanym przeze mnie kierunku często pojawiał się wątek psychoanalizy. Pojawia się tam zresztą po dziś dzień, kiedy przychodzi mi wyjaśniać, że kozetki są już w dużej mierze pieśnią przeszłości (a przynajmniej powinny nią być) a bycie psychologiem nie jest tożsame z byciem psychoanalitykiem i jest to jedynie jedna z kilku orientacji teoretycznych funkcjonujących we współczesnej psychologii. Jednocześnie, zbierając od znajomych informacje o psychologii nauczanej w ramach przedmiotów humanistycznych na kierunkach ścisłych lub innych, z przerażeniem stwierdzam, iż niejednokrotnie utrwala się ów wizerunek psychologa jako kronikarza dzieciństwa, serwując laikom właśnie podstawy psychoanalizy. Moment, w którym uświadomiłem sobie (dzięki wykładom prof. Stachowskiego) stopień rzetelności dokonań Zygmunta Freuda i tego, jak zostały zweryfikowane, stał się jednak źródłem sporego dysonansu, gdyż w ramach zajęć wciąż spotykam się z rozwinięciami jego idei.

Jeszcze przed ostatecznym przyjęciem mnie na studia psychologiczne przeczytałem także pewną rewelacyjną książkę, która po raz pierwszy skonfrontowała mnie z pojęciem naukowego sceptycyzmu, wprawiając tym samym w spore zakłopotanie, prostując jednocześnie wiele złudzeń, które do tej pory żywiłem. Pozwoliła mi również cieszyć się pierwszymi zaciekle prostowanymi popularnymi mitami związanym z psychologią - mitem reklamy podprogowej zmieniającej nas w bezmyślnych konsumentów i mitem wykorzystywania 10% potencjału mózgu. To od niej chciałbym zacząć (być może rozwijaną w przyszłości) subiektywną króciutką listę Książek, które każdy psycholog powinien przeczytać (poza wszystkimi innymi, które również powinien przeczytać).

1. Donald H. McBurney - Myśleć jak psycholog.
Najlepiej byłoby przeczytać ją przed dokonaniem wyboru psychologii jako drogi rozwoju zawodowego. Na całe szczęście, na moim uniwersytecie znalazła się w sylabusie przedmiotu Wprowadzenie do psychologii jako literatura obowiązkowa. Niecałe dwieście stron, do przeczytania właściwie w jeden wieczór. Wyjaśnia, dlaczego współcześni psychologowie potrzebują statystyki, wiedzy z zakresu biologii, wprowadza w podstawy myślenia krytycznego i naukowego, sprawdzania wiarygodności źródeł danej informacji. Książka, dzięki której docenisz fakt poświęcania kilkunastu stron na bibliografię i wrzucania w tekstach tych irytujących nazwisk i lat w nawiasach.

2. Tomasz Witkowski - Zakazana psychologia. Tom I: Pomiędzy szarlatanerią a nauką.
Książka po której warto sięgnąć jeszcze przed wyborem zawodowej specjalności w ramach psychologii. Autor książki, doktor psychologii, jest jednocześnie autorem polskiej prowokacji w stylu afery Sokala: doprowadził do publikacji w Charakterach, przypuszczalnie najpopularniejszym popularnym miesięczniku poświęconym psychologii w Polsce, artykułu dotyczącego wyssanej z palca i pozbawionej naukowych podstaw nowej formy psychoterapii. Po upublicznieniu mistyfikacji, redakcja miesięcznika zareagowała w sposób co najmniej pozostawiający wiele do życzenia. W swojej książce autor obficie (być może zbyt?) opisuje szczegóły całego zamieszania.

Autor bezlitośnie obnaża także ciemniejsze strony nauki zwanej psychologią i demaskuje patologie dziejące się na jej obrzeżach. Przedstawia karty historii, które rzucają cień na tę dziedzinę wiedzy (np. fałszowanie wyników przez badaczy) i z których powinniśmy wyciągać lekcje. Tym bardziej, że obecne funkcjonowanie systemu tworzenia wiedzy (co autor sam sprawdził, na ogół bezskutecznie prosząc badaczy o oryginalne materiały z opublikowanych badań) wciąż pozostawia wiele do życzenia.

Autor nie oszczędza również takich gałęzi psychologii (lub pseudopsychologii) jak psychoterapia i NLP, wskazując na brak dostatecznego ugruntowania empirycznego wielu głoszonych w ich ramach twierdzeń, podkreślając, iż poza wszelką kontrolą kwitnie w wielu wypadkach niebezpieczny i ocierający się o wyłudzanie pieniędzy psychobiznes. Szczególnie wiele uwagi poświęca Witkowski psychoterapeutom, wskazując, iż, jeśli zweryfikować to empirycznie, psychoterapie przejawiają niejednokrotnie poziom skuteczności porównywalny z.... brakiem psychoterapii. Jako alternatywę, Witkowski wskazuje rozwijany w USA "trening twardości", czyli rozwijanie wewnętrznych zasobów umożliwiających skuteczne radzenie sobie z trudnościami. Osobną sprawę stanowią eksperymentalne formy psychoterapii, nierzadko nie odbiegające wiele od współczesnych form szamanizmu, co gorsza, niekiedy wybitnie szkodliwe dla pacjentów.

Książka zdecydowanie otwierająca oczy, trudno po niej studiować tak samo, jak wcześniej. Przypuszczam, że jeszcze trudniej musi wyglądać praktyka zawodowa.

Recenzja na Sophers Blog

3. Scott O. Lilienfeld, Steven Jay Lynn, John Ruscio, Barry L. Beyerstein - 50 wielkich mitów psychologii popularnej.
Istnieją tzw. lewo- i prawopółkulowcy, różniący się możliwościami. Puszczanie niemowlętom Mozarta zwiększy ich inteligencję. W wieku 40-50 lat spodziewać się można kryzysu wieku średniego. Ludzie mają tendencję do wypierania z pamięci traumatycznych wydarzeń w ich życiu. Pod wpływem hipnozy nie można kłamać, można za to zostać zmuszonym do zrobienia rzeczy, których świadomie nigdy byśmy nie zrobili. Sny mają znaczenie symboliczne i ich interpretacja umożliwia zajrzenie do odmętów naszej nieświadomości. Wykrywacz kłamstw jest sprawdzoną i skuteczną metodą weryfikacji prawdomówności podejrzanych. Przeciwieństwa się przyciągają. Lepiej jest wykrzyczeć swój gniew niż się od tego powstrzymywać...
I dziesiątki innych popularnych przekonań, rzeczy o których wszyscy wiedzą. Problem polega na tym, że wiedzą źle - tak, z powyższymi stwierdzeniami rozprawia się książka. Niektóre z tych mitów powiela się w ramach zajęciach na studiach psychologicznych, inne spotkać można w zalecanej literaturze. Z wieloma nie można się nie spotkać, tak głęboko są zakorzenione w powszechnej świadomości. Literatura popularnonaukowa jest ich pełna.

Długo wyczekiwana i bardzo potrzebna pozycja autorów znanych z rzetelnego demaskowania psychobzdur. Lektura całkowicie obowiązkowa - dla potencjalnych i aktualnych studentów, wykładowców i akademików. Ponieważ wiemy już, jak trudno jest zastąpić stare przekonania nowymi, wiele z opisywanych w tej książce przeinaczeń, półprawd i całkowitych bzdur funkcjonować będzie jeszcze bardzo długo. Warto więc wybrać własną łopatkę ziemi, celem ich wykorzenienia. Niezaprzeczalnym plusem (o czym dowiadujemy się z pozycji nr 1) jest przebogata bibliografia, w oryginale licząca (informacja za Tomaszem Witkowskim) 66 stron, w polskim wydaniu opublikowana w internecie. Ilość danych i wyników na których swoje twierdzenia opierają autorzy (w odróżnieniu od orędowników analizowanych przez nich twierdzeń) przyprawia o zawrót głowy.

Nie można nie docenić również kultowo obleśnej okładki z jakich znane jest wydawnictwo CIS.



grafika: Jagna Ciuchta, Test de Rorschard (2007), za

wtorek, 1 marca 2011

Inni ludzie. Poradnik dla introwertyka.

A więc stało się. Jesteś *introwertykiem i żyjesz na planecie zamieszkanej przez ludzi. Miewasz być może pewne problemy z ich obsługą, spostrzegasz na przykład ze zgrozą, iż mają oni wobec Ciebie niezrozumiałe oczekiwania, takie jak odbieranie od nich telefonów i utrzymywanie z nimi kontaktu. Co robić? Kilka praktycznych porad tu zamieszczonych pomoże Ci czerpać wiele satysfakcji z kontaktów z innymi przedstawicielami swojego gatunku!

Przede wszystkim, choć najprawdopodobniej mieścisz się w granicach norm statystycznych - co oznacza, że więcej rzeczy jest z Tobą w porządku niż nie - nie wszystko robisz doskonale. Nie tylko świat traktuje Cię źle (a właściwie to najprawdopodobniej wcale nie traktuje Cię źle), ale i Ty mógłbyś się czasem postarać, by być lepszym dla otaczających Cię braci w rozumie.