wtorek, 24 stycznia 2012

pomoc wszystkich udzielana wszystkim

ResearchBlogging.orgJedną z cech wyróżniających ludzkie społeczności spośród innych zbiorowości świata zwierzęcego jest ich liczebność. W dzisiejszych czasach przechodzimy sami siebie. Przeciętne polskie miasto ma więcej niespokrewnionych ze sobą mieszkańców niż struktury społeczne z wczesnej historii ewolucyjnej naszego gatunku. Mimo tego, że codziennie spotykamy ludzi którzy są nam zupełnie obcy, nie tylko jesteśmy w stanie z nimi koegzystować, nierzadko zdobywamy się nawet na życzliwość wobec nich.

Pośród naczelnych stanowimy wyjątek także z innego powodu. Przyglądając się współcześnie istniejącym kulturom pierwotnym, żyjącym w sposób podobny do tradycyjnego modelu społeczności, wypracowanego na afrykańskiej sawannie dawno, dawno temu, można zaobserwować, że cechują się one bezprecedensową płynnością składu osobowego. W większości przebadanych plemion, ludzie relatywnie swobodnie przechodzą z jednej grupy do drugiej, opuszczając tę, w której się wychowali i zostając przyjętym przez nową. Dotyczy to zarówno kobiet, jak i mężczyzn. W większości zwierzęcych zbiorowisk, tylko jedna płeć pozwala sobie na takie wojaże. U szympansów są to np. samice. Skutek tego jest taki, że nasze społeczności są ze sobą w zaskakująco małym stopniu spokrewnione. Stawia to w nowym świetle nasze dotychczasowe myślenie o źródłach ludzkiej kooperacji. Właśnie ona najprawdopodobniej wyniosła nas na pozycję silnie dominującego gatunku na naszej planecie.

Rodzina ludzka

Myśląc o szeroko rozumianej rodzinie ludzkiej, należy pamiętać, że przeciętne stadko szympansów jest w większym stopniu zróżnicowane genetycznie. Oznacza to, że ma mniej wspólnych przodków, niż wszyscy żyjący na Ziemi ludzie. Jest to pozostałością po tych momentach historii człowieka, w których gatunek ten liczył sobie tylko kilkanaście tysięcy osobników. Owe przejścia przez ewolucyjne głębokie gardło wynikały między innymi z katastrof naturalnych, takich jak erupcja superwulkanu Toba, 70 tysięcy lat temu. Innym ciekawym fenomenem dotyczącym naszej przeszłości jest tzw. paradoks wspólnych przodków. Gdyby wyliczyć liczbę przodków dowolnego człowieka do kilkudziesięciu pokoleń wstecz, w myśl zasady, że każda osoba ma dwoje rodziców biologicznych, z których każda ma ich podobną liczbę (dwoje rodziców x dwoje dziadków x dwoje pradziadków...), bardzo szybko otrzymalibyśmy liczbę większą, niż obecnie żyjące siedem miliardów ludzi (spodziewać by się ich można około roku 1000). A przecież ludzkości z biegiem czasu ma przybywać, nie ubywać. Rozwiązanie tej sprzeczności polega na tym, że, po pierwsze, nie wszyscy nasi przodkowie należeli do tych samych pokoleń (różnice między nimi były większe niż 10 lat), po drugie, wszyscy jesteśmy ze sobą spokrewnieni bliżej, niż mogłoby się wydawać. Mamy bardzo wielu wspólnych przodków.

Na podstawie badań DNA mitochondrialnego, dziedziczonego tylko po linii żeńskiej (męskie mitochondria w większości wypadają z rzeki genów wraz z wicią plemnika, nieliczne pozostałe giną we wczesnej fazie rozwoju zygoty), wywnioskowano, że wszyscy żyjący dziś ludzie pochodzą od jednej kobiety, żyjącej prawdopodobnie 200 tysięcy lat temu we wschodniej Afryce. Nie oznacza to, że była jedyną kobietą żyjącą wówczas na Ziemi, chodzi raczej o to, że jedynie potomstwo jej potomstwa dożyło współczesności. Sztafeta pokoleń dzielących nas od początku rodzaju ludzkiego liczy sobie mniej więcej 100 000 pokoleń łowców-zbieraczy, 500 pokoleń rolników i ostatnie dziesięć pokoleń cywilizacji uprzemysłowionej. Pozwala to nam uzmysłowić sobie, jak niewiele dzieli nas od naszych przodków i jak bardzo cudaczny jest nasz sposób życia, brany przez wielu za oczywistość. 95% historii człowieka polegało na mniej lub bardziej koczowniczym trybie życia łowców zbieraczy.

Podaj dzidę

Poziom współpracy we współczesnych ludzkich społecznościach koczowniczych jest niespotykany, jeśli wziąć pod uwagę inne naczelne. Dużą część opieki macierzyńskiej sprawują mamy niespokrewnione z dzieckiem, wiele czynności zapewniających przetrwanie odbywa się na zasadzie kooperacji, zdobyte pożywienie jest dzielone pomiędzy członków zbiorowości. Od najmłodszych lat ludzie wykazują zaskakująco dużą skłonność do troski o innych, równy podział, zwłaszcza wobec przedstawicieli swojej grupy. Dzieci do 3-4 roku życia zachowują się dość egoistycznie, potem jednak, do 8 roku życia przejawiają wyraźnie egalitarne skłonności.

Dotychczasowe myślenie o ludzkiej skłonności do kooperacji z obcymi zakładało, iż jest ona wytworem czasów, gdy ludzkie społeczności składały się tylko z członków spokrewnionych ze sobą. Skoro ktoś należał do grupy, pomoc mu się należała. Pomaganie ludziom z nami spokrewnionym daje naszym genom pośrednie korzyści, w skutek mechanizmu znanego jako dobór krewniaczy. Im bardziej ktoś jest ze mną spokrewniony, tym bardziej opłaca mi się udzielać mu bezinteresownej pomocy, jako, że większa jest szansa, że jest on nosicielem takich samych alleli danego genu (dla bliźniąt jednojajowych wynosi ono 1, dla rodzeństwa 0,5, dla kuzynostwa 0,25). Tłumaczyłoby dlaczego pomagamy osobom, co do których istnieje uzasadnione podejrzenie, że są z nami spokrewnione. Osoby obce łapałyby się na naszą życzliwość niejako na doczepkę.

Czy my się znamy?

Analiza struktury współczesnych społeczności zbieracko-łowieckich pokazuje jednak, że sprawa może wyglądać inaczej. We wszystkich 32 przebadanych kulturach, dorosłe rodzeństwa bardzo często zamieszkują razem, wymuszając kontakt mężczyzn z danej społeczności z ich zięciami (z założenia niespokrewnionymi). Można wysnuć stąd wniosek, iż sieć społeczna q tych kulturach opiera się na damsko-męskich parach i wynikających z nich powiązaniach rodzin, tworzących takie relacje, jak żona brata czy żona syna. W świetle obecnej wiedzy jest to sytuacja niespotykana u innych naczelnych. Część naukowców komentujących pracę sugeruje jednak, że może to wynikać z faktu, iż nie dość dobrze poznaliśmy ich zwyczaje. Autorzy spekulują, że wspólne zamieszkiwanie mogło przyczyniać się do redukowania napięć pomiędzy niespokrewnionymi ze sobą samcami. Jest to o tyle istotne, że gatunek ludzki wydaje się być filopatryczny - tęskni za domem i wraca do miejsca narodzin i zamieszkania. Większa tolerancja na niespokrewnionych bliskich naszych krewnych umożliwiła wspólne koczowanie i częstsze pokojowe interakcje osobom, które w przeciwnym razie szczerzyły by na siebie zęby, potrząsając dzidą.

Mechanizm ten mógł doprowadzić do powstania społeczności składających się z zamieszkujących blisko siebie braci i sióstr, z konieczności przyjmujących pod swój dach ich partnerów, wywodzących się z innych grup. Analiza powiązań pomiędzy poszczególnymi ich członkami pokazuje, że z punktu widzenia typowej jednostki, zazwyczaj jedynie 10% grupy stanowi jej bliska rodzina. Przykładowo, u Indian Ache z Paragwaju, czwarta część członków społeczności jest spokrewniona ze sobą dalej niż przez pięć stopni (z czego maksymalnie dwa stanowią małżeństwa). Podobny odsetek stanowi bliższa i dalsza rodzina partnera łącznie, ponad jedną czwartą członków społeczności łączą inne relacje, dalsze niż krewni krewnych.

Swój do cudzego

Kim Hill i prowadzony przez niego zespół badaczy odpowiadający za analizę struktury społeczności zbieracko-łowieckich, wskazują na to, że właśnie owa matrymonialnie motywowana płynność społeczeństw ludzkich mogła być kluczowym czynnikiem stymulującym rozwój współpracy pomiędzy ich członkami. Liczba innych przedstawicieli swojego gatunku, z którymi spotykał się w ciągu swojego życia przeciętny człowiek jest o dwa rzędy wielkości większa, aniżeli w wypadku przeciętnego szympansa. Obsługa tak gęstej sieci powiązań społecznych wymagała większego mózgu, zdolnego do przetwarzania tak dużej ilości informacji społecznych. Badacze sugerują, że skutkowało to także intensywniejszym przepływem informacji, przynoszonych z różnych zakątków ówczesnego świata, przyczyniając się do wzajemnego uczenia się od siebie członków różnych grup. A tym samym, do tworzenia się tego, co nazywamy dziś ludzką kulturą (rozprzestrzeniania się memów, jak chcą niektórzy). Czy wreszcie - rozwoju innowacji.

Badacze sugerują, że wymuszone wspólne zamieszkiwanie niespokrewnionych ze sobą osób wyjaśniać może dlaczego ludzie gotowi są, by pomagać nieznajomym. Biorąc pod uwagę strukturę naszych społeczności, w historii ewolucyjnej naszego gatunku mieliśmy prawdopodobnie wiele okazji, by nauczyć się znosić ludzi niebędących naszymi krewnymi (jakby znoszenie krewnych zawsze było takie proste!). Badania przeprowadzane na Bałkanach pokazały swego czasu, że spośród obszarów dotkniętych czystkami etnicznymi, przemoc była najmniejsza w rejonach, w których przedstawiciele zwaśnionych grup częściej wchodzili ze sobą w związki małżeńskie. Jak to bywa w badaniach korelacyjnych, istnieje oczywiście ryzyko pomylenia przyczyny ze skutkiem, wygląda jednak na to, że wżenianie się między siebie przedstawicieli wrogich sobie grup, z biegiem czasu dość skutecznie redukuje napięcia między nimi.

Życie brutalne i krótkie


W myśleniu o źródłach ludzkiej życzliwości względem siebie często pojawia się wątek okrucieństwa i bezprawia, jakie panuje jakoby w społeczeństwie pozbawionym suwerena w postaci władcy. Taką wizję zarysował swego czasu Thomas Hobbes, XVII-wieczny filozof brytyjski, nazywając życie człowieka wojną wszystkich, przeciwko wszystkim. Wydawać by się mogło, że bez zorganizowanych struktur władzy i zależności trudno mówić o egzekwowaniu praw i obowiązków, a tym bardziej współpracy. Obserwacja afrykańskiej społeczności Turkana pozwala przypuszczać, że trudno o bardziej błędny pogląd. Badacze z University of California przepytali 118 mężczyzn tego plemienia, skupiając się na stosowanych przez nich mechanizmów zapewniania płynności współpracy (czyt., karania gapowiczów). Lud Turkana, w liczbie niemal pół miliona ludzi, wiedzie żywot wędrownych pasterzy, zmieniających miejsce zamieszkania w poszukiwaniu nowych zielonych pastwisk dla swojego bydła - wielbłądów, zebu, osłów czy kóz. Innym stałym elementem stylu życia Turkana są okresowe najazdy na sąsiednie plemiona, mające na celu uzupełnienie pogłowia bydła. Wyprawy łupieżcze tego typu liczą sobie nawet do kilkuset niespokrewnionych mężczyzn i w niektórych wypadkach kończą się śmiercią kilku uczestników. Skutkuje to pewnym odsetkiem dezercji jeszcze przed walką i ucieczek z pola bitwy (zdarzających się nawet w 40% najazdów).

Łagodne przypadki tchórzostwa spotykają się ze słownymi reprymendami i pogadankami ze strony współplemieńców. Uciekinierów kara się niekiedy znacznie bardziej dotkliwie, przywiązując ich do drzewa i wymierzając im kary fizyczne, najczęściej w postaci pobicia z rąk członków społeczności. Funkcjonują także kary w postaci grzywny. Nie ma natomiast wśród Turkana wyznaczonych sił porządkowych - do reguł określających postępowania w wypadku złamania zasad współżycia stosuje się ogół członków grupy. Co ciekawe, Turkana mają bardzo niskie statystyki popełnianych morderstw, odpowiadających jedynie za 1% śmiertelności dorosłych mężczyzn. Połowa mężczyzn umiera w wyniku potyczek z innymi plemionami. Dzisiejsze konflikty rozwiązywane są przy użyciu broni palnej, która znajduje się w posiadaniu większości mężczyzn Turkana. Najwyraźniej jednak, używa się jej niemal wyłącznie wobec członków innych plemion. Wydaje się, że reguły postępowania i konsekwencja w ich przeprowadzaniu zapewnia korzyści całej, liczącej sobie setki tysięcy osób, społeczności, mimo, że jej członkowie są od siebie oddaleni nierzadko o setki kilometrów. Wszystko to odbywa się wobec braku jakichkolwiek struktur politycznych.

Badacze wskazują, że podobne reguły postępowania mogą zapewniać spójność na poziomie większych zbiorowości, takich jak grupy władające tym samym językiem, będące częścią tej samej kultury. Inne badania wskazują zresztą, że np. w rozmowie telefonicznej bardziej skłonni jesteśmy pomagać ludziom mówiącym gwarą podobną do naszej. Chętnie pomagamy ludziom, zwłaszcza, gdy są do nas podobni. Przynajmniej trochę.


grafika:

Źródło:
Hill KR, Walker RS, Bozicević M, Eder J, Headland T, Hewlett B, Hurtado AM, Marlowe F, Wiessner P, & Wood B (2011). Co-residence patterns in hunter-gatherer societies show unique human social structure. Science (New York, N.Y.), 331 (6022), 1286-9 PMID: 21393537
Mathew, S., & Boyd, R. (2011). Punishment sustains large-scale cooperation in prestate warfare. Proceedings of the National Academy of Sciences of the United States of America PMID: 21670285

sobota, 14 stycznia 2012

w Rosji sowieckiej ateizm nie wierzy w ciebie

ResearchBlogging.orgAteiści we wzbudzaniu zaufania są skuteczni w stopniu podobnym do skazanych gwałcicieli. A przynajmniej, jeśli o zdanie zapytać Amerykanów i Kanadyjczyków. Wybierając spośród grup mniejszościowych, opis osoby niegodnej zaufania wydaje im się bardziej adekwatny wobec niewierzących, niż na przykładów gejów, feministek, muzułmanów czy chrześcijan. Dlaczego miałoby tak być i co to właściwie znaczy?

Obrazek niepowiązany.
Ateiści są w dzisiejszym świecie grupą zdecydowanie mniejszościową. Wszelkie pomiary ich udziału w społeczeństwie napotykają na poważne trudności związane z definicjami. Przykładowo, o ile w skali globu znaleźć można ledwie kilka procent osób deklarujących się jako ateiści (czyli osoby uskuteczniające ateizm, sceptycyzm czy niewiarę, łącznie z osobami antyreligijnymi), kilkanaście procent deklaruje się jako osoby niereligijne (niepraktykujące żadnej z religii, agnostycy, wolnomyśliciele, religijnie indyferentni czy apateiści). Wielu ludzi nie podzielających wiary w bóstwa deklaruje światopogląd racjonalistyczny, humanistyczny czy naturalistyczny. Z pewnego punktu widzenia, niektóre duchowe tradycje wschodu, takie jak buddyzm, konfucjanizm, daoizm czy dżainizm również traktować można jako pozbawione bogów. Trudno zresztą oczekiwać spójności od grupy utworzonej przez zaprzeczenie, podobnie jak byłoby w wypadku akajakarzy czy nielepiących z plasteliny. Przyjmując szerszy zakres definicji ateizmu, otrzymujemy ponad pół miliarda zamieszkujących naszą planetę ludzi, nie związanych ze sobą jakoś szczególnie i z reguły nie będących członkami zrzeszeń skupiających ludzi o tym światopoglądzie. Co więcej, trudno o szczególnie wyraźnie zaznaczoną obecność ateistów w mediach masowych.

There are no atheists in foxholes
przypisywane Erniemu Pyle
There's a Chaplain who never visited the front
Hocous-Pocus, Kurt Vonnegut Jr
There are no atheists in foxholes' isn't an argument against atheism, it's an argument against foxholes
James Morrow

Ateiści wskazywani są w sondażach jako osoby co do których badani mieliby największe obiekcje, jako potencjalnych zięciów i synowych. Jednocześnie, tylko 45% procent Amerykanów zagłosowałoby na niewierzącego prezydenta. Z drugiej strony, Polacy pokazali, że nie mają takich uprzedzeń dwukrotnie wybierając prezydenta nie podzielającego ich wiary. Tym niemniej, w społeczeństwie amerykańskim, osoby bezbożne wydają się być na przegranej pozycji.

Niewierzący czasem komunikują wizualnie swoją postawę...
Badacze, skupieni wokół University of British Columbia, przebadali łącznie niemal tysiąc uczestników - 350 amerykańskich dorosłych z badania internetowego i 450 studentów z Kanady. Badani potraktowani zostali serią sześciu badań w których prezentowano im historyjki dotyczące różnych grup społecznych spotykających się z widoczną niechęcią, mierząc jednocześnie różne jej aspekty. Bardzo sprytną metodą badawczą było mierzenie jak bardzo ludzie skłonni byli ulegać złudzeniu koniunkcji* w wypadku nieuczciwych ateistów i nieuczciwych przedstawicieli innych grup społecznych. Pierwsza opcja wydawała im się szczególnie atrakcyjna - nieuczciwi ateiści byli dla nich szczególnie prawdopodobni. Gdy uprzedzenia te rozbierano na czynniki pierwsze, w wypadku ateistów, szczególnie istotnym okazał się właśnie deklarowany wobec nich brak zaufania. Niewierzący odbierani byli jako osoby niegodne zaufania w stopniu porównywalnym do skazanych gwałcicieli.

Z czego mogłoby wynikać tak daleko idące uprzedzenie? Badacze, wychodząc od tzw. socjofunkcjonalnego modelu uprzedzeń, wskazują, iż zachowania religijne mogą dostarczać innym ludziom (w domyśle wierzącym) wskazówek odnośnie tego, jak dana osoba godna jest zaufania. Perspektywa ta pozwala na spostrzeganie wielu uprzedzeń - rasowych, dotyczących orientacji seksualnej czy narodowości - jako do pewnego stopnia funkcjonalnych dla podzielającej je osoby, a ściślej, dla jej społeczności. Badania analizujące źródła uprzedzeń wskazują na pewne konkretne obawy jako kluczowe dla ich występowania - zagrożenie dla mienia i bezpieczeństwa w wypadku Afroamerykanów (reakcja strachu) czy zdrowia i wartości (wstręt) dla homoseksualnych mężczyzn. Rozumiejąc uprzedzenia w ten sposób zyskujemy głębszy wgląd w ich korzenie i zyskujemy lepsze narzędzia do radzenia sobie z nimi. Próby znalezienia takiego źródła negatywnych emocji dla ateistów koncentrują się wokół uczciwości wzajemnego traktowania się członków społeczności.

Człowiek, jako zwierzę społeczne, od zawsze zmuszony był do nieustannego odnajdywania się w zawiłości relacji społecznych, wzajemnych interesów i ich konfliktów, wynikających z tego prostego faktu, że zasoby w naszym najbliższym otoczeniu bywały z reguły mocno ograniczone. Funkcjonowanie w ludzkiej społeczności może odbywać się w pewnym uproszczeniu na dwa podstawowe sposoby - współpracę z innymi i oszukiwanie, "jazdę na gapę". Ewolucja w niewielkich społecznościach składających się z mniej lub bardziej spokrewnionych ze sobą członków wymusiła powstanie umysłowych mechanizmów monitorujących przebieg wymian i interakcji w poszukiwaniu oszustów, którzy w znacznym stopniu upośledzali zdolność społeczności do przetrwania. Obserwowanie przebiegu interakcji i wymian jest w rezultacie zajęciem, któremu oddajemy się nieustannie i które pochłania nas w dużym stopniu. Jest to szczególnie istotne w sytuacji, gdy mamy do czynienia z osobnikami niespokrewnionymi z nami genetycznie, mającymi mniejszy interes w naszym dobrostanie (gdyż jest mała szansa, że współdzielimy z nimi geny).

...i niekiedy wychodzą na ulice.
Jednym ze sposobów na zapewnienie uczciwości naszych pobratymców jest skuteczne karanie oszustów. Metody zapewniania tak czy inaczej rozumianej sprawiedliwości znane są w większości społeczeństw. Są to jednak zabiegi praco- i czasochłonne. Część badaczy uważa, że odpowiedzią na zapotrzebowanie na skuteczny sposób monitorowania ludzkich zachowań jest religia, wprowadzająca do społecznej świadomości koncept niewidzialnego nadzorcy oceniającego i punktującego nasze uczynki. Badania pokazują, że zachowujemy się lepiej wtedy, gdy obserwują nas zarówno inni ludzie, jak i domniemane istoty niematerialne zainteresowane naszym zachowaniem. Religijność jawi się tym samym, jako podporządkowanie się normom społecznym nakazującym uczciwość. Badacze przytaczają przykład niań wywodzących się z religii mormońskiej i przedstawicieli sikhizmu, odbieranych przez członków innych wyznań jako szczególnie uczciwych.

Wygląda więc na to, że osoby wierzące zakładają, że ich niewierzący pobratymcy, nie czując nad sobą czujnego spojrzenia oka opatrzności i nie spodziewając się jego karzącej interwencji, będą mniej skłonni do zachowywania się w sposób uczciwy. Ich dusze hulać będą, jakby piekła nie było.


* Co jest bardziej prawdopodobne - to, że X jest pijakiem, czy to, że X jest pijakiem i złodziejem? Potencjalnie, dla większości ludzi bardziej prawdopodobnym wyda się wariant drugi (bo każdy pijak to złodziej!), w ich mniemaniu uzasadniający ten pierwszy i ściśle z nim związany, tymczasem z rachunku prawdopodobieństwa wynika odpowiedź pierwsza, jako, że iloczyn prawdopodobieństw, będących liczbami ułamkowymi, zawsze będzie mniejszy od każdego z tych prawdopodobieństw z osobna.

grafika:
CC-BYMrs Logic
CC-BY-NC-ND bildungsr0man

Źródło:
Gervais WM, Shariff AF, & Norenzayan A (2011). Do you believe in atheists? Distrust is central to anti-atheist prejudice. Journal of personality and social psychology, 101 (6), 1189-206 PMID: 22059841

wtorek, 10 stycznia 2012

szczepionka z wyprzedzeniem

ResearchBlogging.org Nieufność wobec obcych może mieć istotne znaczenie w pewnych kluczowych momentach historii. Przekonali się o tym rdzenni mieszkańcy Ameryki Środkowej napotykając przybyszy zza wielkiej wody i przywiezione przez nich chorobotwórcze mikroorganizmy. Wiele wskazuje na to, że w naszej ewolucyjnej przeszłości uzasadnionym bywało ograniczanie kontaktów z obcymi przybyszami a nawet aktywne ich unikanie, między innymi ze względu na ryzyko wymiany niewidzialnych towarzyszy. Czasy, kiedy w dosłownym znaczeniu tego zwrotu walczyliśmy o przetrwanie, dla większej części ludzkości dawno jednak minęły. Nie skończyła się jednak nasza gotowość do unikania osób odmiennych od nas. Im bardziej czujemy się zagrożeni, tym silniejszą wykazujemy niechęć wobec obcych.

Potencjalne biologiczne źródło owych uprzedzeń wydaje się skazywać nas na powtarzanie historii pełnej przemocy wobec Innych, czystek etnicznych i prześladowań mniejszości. Paradoksalnie jednak, możemy w ten sposób zyskać bardzo silne lekarstwo w walce z uprzedzeniami, w dodatku o uniwersalnym zasięgu. Czy nawet szczepionkę.

Wyniki uzyskane przez naukowców z Kanady i Stanów Zjednoczonych pozwalają przypuszczać, że oddziaływanie bezpośrednio na prawdopodobne źródło owych uprzedzeń - strach przed zarażeniem - może redukować lęk przed obcymi.

W pierwszym badaniu, przeprowadzonym w szczytowym okresie pandemii A/H1N1 (zwanej potocznie "świńską grypą"), 135 uczestników potraktowano informacjami o możliwych zagrożeniach związanych z przebiegiem tej choroby. Ci sami ludzie wypełnili także kwestionariusz mierzący rasizm (poprzez stwierdzenia dotyczące np. pozycji imigrantów w społeczeństwie). Ostatnią wziętą pod uwagę rzeczą był fakt poddania się szczepieniu. Okazało się, że ludzie zaszczepieni przeciwko świńskiej grypie, przy okazji zostali zaszczepieni także przeciwko rasizmowi - deklarowany przez nich poziom uprzedzeń był średnio niższy. Można byłoby się zastanawiać, czy podobne rezultaty nie są wynikiem innego czynnika, wpływającego na obie te zmienne niezależnie, np. wyższego wykształcenia, skutkującego większą skłonnością do poddawania się zabiegom profilaktycznym, jak również mniejszym poziomem przejawianych (lub zwyczajnie deklarowanych) uprzedzeń. Analiza wyników próby kontrolnej, pozbawionej bombardowania informacjami o chorobie (a przynajmniej w warunkach eksperymentu, media były ich przecież pełne) nie wykazała różnic pomiędzy zaszczepionymi i mniej roztropnymi.

W drugiej części czegoś, co może okazać się kiedyś bardzo istotnym badaniem, zaszczepione przeciwko grypie sezonowej osoby odpytywano odnośnie ich stosunku do grup niosących potencjalne zagrożenie dla zdrowia społeczności (jak np. uzależnieni od narkotyków, osoby otyłe czy nielegalni imigranci). Informowano ich również o działaniu szczepionki, którą zostali potraktowani (przeciwgrypowemu, nie przeciwuprzedzeniowemu). Połowie badanych informacje te podano w sposób sugerujący, że są oni chronieni przeciwko zagrożeniu ze strony grypy (the seasonal flu vaccine protects people from the seasonal flu virus), drugiej połowie podano techniczną informację odnośnie działania szczepionki, obejmującą fakt wstrzykiwania im wirusa. Pomiędzy obiema grupami wystąpiły istotne statystycznie różnice w zakresie uprzedzeń związanych ze zdrowiem - osoby informowane o tym, iż ich zdrowie jest chronione, były jeszcze mniej uprzedzone.

Trzecia część tego sprytnego połączenia psychologii ewolucyjnej, psychologii społecznej i ich praktycznych zastosowań (moje ulubione zestawienie, jak być może mieliście okazję zauważyć) objęła 26 osób (mała próba jest poważnym mankamentem tego eksperymentu), z których połowa wycierała ręce antyseptycznymi chusteczkami przed skorzystaniem z klawiatury komputera, którą również mieli okazję zdezynfekować. Nie jest to takim znowu dziwactwem, biorąc pod uwagę, iż rzadko kiedy jest ona dezynfekowana a zostawiamy na niej ogromne ilości naszego naskórka, łoju i resztek pożywienia. Uczestnicy czytali przypuszczalnie o podobnych rzeczach, poinformowano ich bowiem o skuteczności antybakteryjnych chusteczek do rąk w profilaktyce chorób zakaźnych. Zmierzono poziom ich poczucia zagrożenia zarazkami i popytano o uprzedzenia grup będących typowym obiektem uprzedzeń. Okazało się, że u osób, które nie umyły rąk są one ze sobą pozytywnie skorelowane. Najciekawsze było jednak to, że nawet osoby zaniepokojone faktem, iż dzielą środowisko z miliardami mikroorganizmów, po wytarciu rąk, nie przejawiały większej niechęci wobec ocenianych grup.

Wszyscy wiemy, że środki higieny i profilaktyka realizowana poprzez szczepienia pomagają zahamować rozprzestrzenianie się zarazków. Wygląda na to, że mogą okazać się pomocne także w zmniejszaniu zasięgu innych niedomagań naszych społeczeństw.


grafika:

Źródło:
Huang, J., Sedlovskaya, A., Ackerman, J., & Bargh, J. (2011). Immunizing Against Prejudice: Effects of Disease Protection on Attitudes Toward Out-Groups Psychological Science, 22 (12), 1550-1556 DOI: 10.1177/0956797611417261