O ile na potrzeby piśmiennictwa na temat zdrowia fizycznego osób rezygnujących z jedzenia mięsa wycięto niejeden las, o tyle znacznie mniej zbadano wątek zdrowia psychicznego wegetarian i wegan. Niedawny humbug w postaci internetowego żartu, który zaczął żyć własnym życiem, doskonale podsycił temat, sugerując, że wegetarianie mogą być chorzy psychicznie. Innymi słowy, że ich wybór dietetyczny jest rezultatem jakiegoś zaburzenia. Póki co, nic na to nie wskazuje. Co jednak z ich zdrowiem psychicznym? Czy różni się od reszty populacji?
Faktem jest, iż pewne składniki odżywcze, obecne w naszej diecie np. za pomocą ryb, trudno jest uzyskać w inny sposób. Należą do nich między innymi wielonienasycone kwasy tłuszczowe ω-3, odgrywające bardzo istotną rolę w regulacji funkcjonowania mózgu i wpływając na poziomy niektórych neuroprzekaźników. Niedobory niektórych z nich wiązane są np. z depresją i chorobą Alzheimera, co stwierdzono na przykładzie diet ludzi wszystkożernych.
W celu sprawdzenia tej zależności na populacji wegetarian, przepadano 60 jaroszy i 78 wszystkożernych Adwentystów Dnia Siódmego. Wybrano ich ze względu na to, iż jako wspólnota wiodą w miarę jednakowy styl życia, co jest marzeniem każdego badacza, jako, że minimalizuje wpływ czynników zakłócających na badanie. Badanych zapytano o ich nawyki żywieniowe i poproszono o wypełnienie kwestionariuszy mierzących objawy niepokoju i stanów depresyjnych, jak również po prostu nastroje. Jak nietrudno się domyśleć, wegetarianie spożywali mniejsze ilości kwasów omega-3. Analiza zależności pomiędzy ich spożyciem a nastrojem pokazała, że wegetarianie wykazywali średnio mniejsze natężenie objawów depresji i niepokoju. Innymi słowy, mieli średnio lepszy nastrój (Beezhold i in., 2010).
Nie wszystkie wyniki są jednak tak pocieszające dla wegetarian. Co na przykład z wpływem owych legendarnych niedoborów żelaza w diecie? Jest to o tyle istotne, że dawki żelaza mniejsze niż zalecane są dość powszechne w całej populacji, zwłaszcza wśród kobiet, szczególnie tych zażywających tabletki antykoncepcyjne (w jednym z badań w Hiszpanii dotyczyły np. 98% ogółu kobiet), także wśród osób na diecie i wegetarian. Istnieją przesłanki wskazujące na wpływ niedoborów żelaza na obniżony nastrój i doświadczanie apatii. (Benton i in., 2007) Jednakże, w jednym z badań, 297 młodych dorosłych przebadano pod kątem poziomu żelaza w ich organizmie jak również, za pomocą kwestionariusza, w kwestii zdrowia psychicznego. Jedyną grupą u której zaobserwowano pogorszone funkcjonowanie psychiczne były kobiety zażywające doustne środki antykoncepcyjne. Takich zależności nie stwierdzono w reszcie populacji. W innych badaniach zaobserwowano jednak wpływ niedoborów żelaza na funkcjonowanie intelektualne, mierzone m.in. standardowymi testami inteligencji Wechslera. Pacjenci z niedoborami tego pierwiastka osiągali istotnie niższe wyniki na testach mierzących kompetencje poznawcze. Po kuracji suplementami diety, ich wyniki osiągnęły poprawę. Należy pamiętać, że niedobory te mogą wynikać z diety wegetariańskiej, ale nie są jej nieodłączną częścią. (Khedr i in., 2007)
Nie jest to jednak koniec tematu nastrojów. Dieta w oczywisty sposób nie jest jedynym czynnikiem decydującym o naszym samopoczuciu. Na jakość naszego funkcjonowania psychicznego składa się także sposób, jakim widzimy świat - na ile jest on dla nas miejscem przyjaznym, a na ile wrogim i nieprzyjemnym. W tej kwestii, wegetarianie mogą różnić się od większości dietetycznej. W przeprowadzonym w Skandynawii badaniu, kobiety ograniczające jedzenie mięsa lub eliminujące je ze swojej diety miały niższą samoocenę i więcej przejawów nastroju depresyjnego niż reszta populacji. Niżej oceniały też świat i ludzi w kwestii życzliwości. Wykazywały także niższe poczucie kontroli nad własnym życiem. Choć stoi to w sprzeczności z wynikami wspomnianymi na początku artykułu, nie wydaje się to zaskoczeniem w kontekście tego, że jarosze stanowią grupę w dużej mierze mniejszościową. (Lindeman, 2002)
Podobne wyniki zaobserwowano także na dużej próbie australijskich kobiet (22-27 lat). Z 9113 przebadanych uczestniczek, 10% stanowiły semiwegetarianki (rezygnujące z czerwonego mięsa), 3% wegetarianki. Zaobserwowano u nich potencjalne wskaźniki lepszego zdrowia fizycznego - więcej ćwiczyły i miały niższe BMI. Jednocześnie, 21-22% tej grupy donosiło o symptomach nastrojów depresyjnych (w porównaniu z 15% reszty populacji). Wybory dietetyczne szły w tej próbie w parze z niedoborami żelaza (ale i wiązanym z tymi niedoborami zażywaniem pigułek antykoncepcyjnych, częstszym u wegetarianek) (Baines i in., 2007).
Kolejnym wątkiem powracających w dyskusjach na temat zdrowia psychicznego wegetarian jest kwestia częstszego niż wynikałoby to z przypadku współwystępowania diety wegetariańskiej i zaburzeń odżywiania. W dużym badaniu (N=2115) okazało się, że osoby deklarujące wegetarianizm częściej doświadczały epizodów impulsywnego objadania się (w wypadku dorosłych i nastolatków), byli wegetarianie częściej donosili zaś o niezdrowych sposobach na kontrolowanie wagi (towarzyszących zaburzeniom odżywiania). Jednocześnie, te same adania wykazały też, że wegetarianie rzadziej bywali otyli, mają zdrowsze nawyki i rzadziej sięgają po używki. (Robinson-O'Brien, 2009). Kluczowym dla zrozumienia tego zjawiska może być fakt, że znacznie częściej ma miejsce sytuacja w której pojawienie się zaburzeń odżywiania poprzedza rezygnację z jedzenia mięsa. Można przypuszczać, że deklaracja przejścia na wegetarianizm może być jednym ze sposobów, w jaki nastolatki ukrywają niezdrową zmianę diety przed rodzicami.
To co rzuca się w oczy, to to, że ewentualne dolegliwości natury psychicznej pojawiające się u wegetarian, wiążą się najczęściej z niedoborami niektórych składników pokarmowych. O ile źle rozplanowana dieta wegetariańska może sprzyjać pewnym niedoborom (zwłaszcza żelaza), o tyle dotyczy to także źle rozplanowanej diety zakładającej konsumpcję martwych zwierząt.
Trzeba też oczywiście zaznaczyć, że czym innym są ewentualne problemy dotyczące zdrowia psychicznego, które mogą być rezultatem nawyków żywieniowych a kwestią odrębną, nawyki żywieniowe wynikające z problemów psychicznych. O ile wegetarianizm i pogorszone zdrowie psychiczne mogą (ale nie muszą) czasem iść w parze (choć trzeba pamiętać o tym, że większość osób cierpiących na zaburzenia psychiczne z powodu diety to osoby wszystkożerne, przez niewielką liczbę wegetarian), o tyle nic nie wskazuje na to, by druga sytuacja była prawdziwa.
Autor informuje, iż choć dołożył wszelkich starań, by pozostać w tej kwestii obiektywnym, sam jest laktoowowegetarianinem. Chciałby też podkreślić, że pomimo pozostawania na takiej diecie od blisko roku, poziom żelaza w jego organizmie (od niedawna suplementowany) pozwala na regularne honorowe oddawanie krwi.
Grafika:
BinaryApedesignwallah
Daniel*1977
Źródło:
Beezhold BL, Johnston CS, & Daigle DR (2010). Vegetarian diets are associated with healthy mood states: a cross-sectional study in seventh day adventist adults. Nutrition journal, 9 PMID: 20515497Artykuł dostępny w ramach Open Access; BioMed Central Ltd
Benton, D., & Donohoe, R. (2007). The effects of nutrients on mood Public Health Nutrition, 2 (3a) DOI: 10.1017/S1368980099000555
Baines, S., Powers, J., & Brown, W. (2007). How does the health and well-being of young Australian vegetarian and semi-vegetarian women compare with non-vegetarians? Public Health Nutrition, 10 (05) DOI: 10.1017/S1368980007217938
Khedr E, Hamed SA, Elbeih E, El-Shereef H, Ahmad Y, & Ahmed S (2008). Iron states and cognitive abilities in young adults: neuropsychological and neurophysiological assessment. European archives of psychiatry and clinical neuroscience, 258 (8), 489-96 PMID: 18574611
Lindeman, M. (2002). The state of mind of vegetarians: Psychological well-being or distress? Ecology of Food and Nutrition, 41 (1), 75-86 DOI: 10.1080/03670240212533Artykuł dostępny w internecie.
Robinson-O'Brien, R., Perry, C., Wall, M., Story, M., & Neumark-Sztainer, D. (2009). Adolescent and Young Adult Vegetarianism: Better Dietary Intake and Weight Outcomes but Increased Risk of Disordered Eating Behaviors Journal of the American Dietetic Association, 109 (4), 648-655 DOI: 10.1016/j.jada.2008.12.014
Hej! Wielkie dzięki za bardzo ciekawy materiał, który przygotowałeś. Przeczytałem go z wielkim zainteresowaniem :)
OdpowiedzUsuńNad okienkiem z komentarzem, który właśnie wpisuję, jest napisane- "A co Ty o tym sądzisz".
A więc odpowiadam:
Sam byłem przez wiele lat wegetarianinem i nadal gorąco popieram tą dietę. Niestety jeżeli chce się do niej podchodzić z głową ( czyli dbać o dostarczanie organizmowi różnych ważnych składników) i do tego codziennie uprawia się intensywnie sport ( jak ja), to jest ona strasznie droga i czasochłonna. No cóż, coś za coś.
W tej chwili ponownie stałem się wszystkożercą, ale może uda mi się za kilka lat wrócić do świata zdrowych jarzynek :)
Pozdrawiam serdecznie!!!
Bardzo dziękuję, zwłaszcza za wejście w interakcję z tekstem.
UsuńW artykułach, przez które się przekopałem, przewijał się też czasem wątek tego, że sportowcy mogą mieć szczególnie trudno z utrzymywaniem poziomu żelaza. Z drugiej strony, w propagandzie wegańskiej i wegetariańskiej pełno jest sportowców na takiej diecie. Nigdy nie miałem okazji tego sprawdzić, ponieważ mój sport odbywa się póki co tylko rekreacyjnie i maks. trzy razy w tygodniu.
Nie dziwi mnie jednak to, że może być to drogie i trudne. Chciałbyś to trochę rozwinąć? W sensie, czy sprowadzało się to do łykania pastylek, czy przykładałeś większą wagę do komponowania posiłków?
Papugując, cieszę się, że wszedłeś w interakcję z moim komentarzem ^^
OdpowiedzUsuńI już odpowiadam:
Mówiąc szczerze, to nie przykładałem wielkiej wagi do komponowania posiłków, gdyż będąc wegetarianinem mieszkałem jeszcze z rodzicami. Ale przecież w Twoim pytaniu nie chodzi o to, kto za to odpowiadał, ale czy takie coś miało miejsce.
A więc miało :)
Moja cudowna matka strasznie mnie kocha i dzięki temu byłem na dosyć zdrowej( tak mi się wydaje), wegetariańskiej diecie ( a przy tym moja cała rodzina zaczęła jadać więcej tego typu potraw- pozytywny skutek uboczny).
Starałem się jadać dużo takich śmiesznych przetworów sojowych jak np. sojowe pasztety ( polecam z chrzanem lub keczupem), sojowe parówki, szynka, salami ( bardzo smaczne), sojowe kotlety, dużo strączkowych ochydności i tym podobne- trudno mi dokładnie wymieniać, co to dokładnie było, gdyż rzuciłem wegetarianizm ponad 3 lata temu.
Do tego łykałem różne pastylki, między innymi wyciąg z alg, gdyż spirulinka jest podobno przyjacielem każdego małego wegetarianina.
Koszty tej diety były duże. Szczególnie sojowa szynka, salami czy parówki były niezłym obciążeniem domowego budżetu. No i pastylki, łykałem dwie spirulinki na dzień, każda pastylka kosztowała 50 groszy, co daje koszt równy 31 zł. miesięcznie za jeden rodzaj pochłanianych przeze mnie tabsów.
Obecnie nie mieszkam już z rodzicami i jako student nie mogę sobie pozwolić na takie rewelacje.
Jeżeli pozwolisz, to odniosę się do Twoich słów o funkcjonujących w wege propagandzie sportowców stroniących od padliny. Oglądałem niedawno program telewizyjny o gladiatorach, którzy tym razem zostali prześwietleni przez badających ich szczątki naukowców.
Jak wiemy gladiator był niezłą inwestycją i dbali o nich jak jasna cholera. Stąd też mitem jest to, iż zabijali się oni na każdym kroku. Ich broń była tak skonstruowana żeby było jak najwięcej krwi, ale jak najmniej poważnych obrażeń. Gladiatorzy byli pod czułą opieką lekarzy, "dietetyków" itp.
I co ciekawe- odkryto, że byli oni na diecie wegetariańskiej, gdyż uważano wtedy, że mięso za bardzo by zamuliło ich, zmuszone do intensywnego treningu, organizmy :-)
Pozdrawiam,
Z.dzbanuszkiem
O właśnie, sojowe zastępstwa produktów mięsnych z pewnością nie należą do najtańszych. O ile zdarzało mi się takowe jeść dla smaku - parówki sojowe ze szparagami w cieście francuskim to coś nieziemskiego - nie potrafię nawet przypomnieć sobie kiedy ostatnio. W mojej diecie dominują kasze, strączki i makarony, wciąż będąc studentem.
UsuńGladiatorów będę pewnie przytaczał jako ciekawą anegdotkę, poczytawszy o tym pobieżnie doszukałem się też informacji, że często byli również otyli, na skutek diety bogatej w węglowodany...
To i ja dołożę cegiełkę. Trochę o moim quasi-wegetariańskim żywocie w Niemczech.
OdpowiedzUsuń- Mensa (stołówka) lub restauracje: wybór jest duży i każdy wegetarianin znajdzie coś dla siebie, ewentualnym problemem są ceny. W Polsce jednak też tak jest. Nie od dzisiaj wiadomo, iż gotowe dania z marketu, bądź coś upichconego własnoręcznie, kosztują mniej niż "jedzenie na mieście".
- Gotowe dania z marketu: i tutaj zaczynają się schodki. W Niemczech na półkach dużo mięsa, natomiast mało produktów z mąki, a ciągłe jedzenie Tortellini lub placków ziemniaczanych szybko się nudzi. Nie chcę jednak generalizować, bo przykładowo w polskim Lidlu są kopytka i kluski wyprodukowane w Niemczech, a w Greifswaldzie ich nie ma (z niektórymi produktami jest też sytuacja odwrotna). W sklepach często wydzielone są też strefy z jedzeniem BIO (np. wspomniane wyżej sojowe przysmaki), lecz one jednak kosztują więcej niż reszta produktów. No dobra, są jeszcze hipermarkety (Real), gdzie wybór jest ogromny, ale kilka kilometrów w jedną stronę na rowerze przy permanentnym wietrze to nie jest coś, co uwielbiam.
- Dania własnoręcznie przyrządzone: tanio, warzyw i owoców jest dużo, więc można spokojnie coś stworzyć, tylko że w tygodniu albo brakuje czasu na godzinne zabawy w kuchni, albo głód doskwiera tak bardzo, że nie chce się już czekać.
Staram się jakoś te trzy punkty wykorzystywać, by jeść konsekwentnie, ale kiedy bywam w Polsce i mamusia coś przyrządzi to nie będę wybrzydzać i odkładać mięsa. A na co dzień, kiedy mam godzinę czasu wolnego to nie będę robić zapiekanki z bakłażanem tylko np. łapię za parówki. Niestety, kto w dzisiejszych czasach chce żyć zdrowo/konsekwentnie ten musi mieć i czas i pieniądze.
Jadając poza domem odwiedzam (poza Green Wayem, który już dawno przekroczył moją psychologiczną granicę ceny szybkiego jedzenia na mieście) kilka knajpek dla pojedynczych pozycji z menu. Najczęściej są to makarony z czymś tam, ale także np. moje ulubione falafele. Taki plus mieszkania w centrum.
UsuńJedzenie z wydziałowej stołówce zostało wykorzystane przez prowadzącą zajęcia z psychopatologii profesorkę do opisu świata widzianego przez osobę w depresji. Muszę przyznać, że i bez tego rzadko tam jadałem, głównie dlatego, że bez mięsa są właściwie tylko zupy (a i to nie zawsze).
Miewam dni, kiedy nie mam możliwości niczego ugotować na obiad, ponieważ praktycznie cały dzień spędzam na uczelni. W dodatku, ostatnimi czasy bardzo się rozleniwiłem i po prostu nie chce mi się niczego pichcić. skutkiem czego, często jadałem ostatnio mrożone warzywa + kasza + ryż.
Co do Twojego ostatniego zdania, znam kogoś (raczej starsze posty) kto z pewnością by się z Tobą nie zgodził i miałby nawet solidne argumenty.
Chętnie bym poznał jakieś argumenty, bo jedyne wyjście jakie widzę to wspólne pichcenie z innymi osobami (znajomi, współlokatorzy, rodzina), gdzie nawet oba czynniki (czas i cena) są optymalne. Niestety na co dzień, z bardzo rzadkimi wyjątkami, nie mogę tego robić. Chociaż to wszystko zależy od kontekstu, czyli miejsce zamieszkania, oferty w mieście, "rozmieszczenie znajomych" itd. Nie wątpię więc, że jest to w (bardzo) sprzyjających okolicznościach możliwe. Do "musi" w ostatnim zdaniu wcześniejszego komentarza dodałbym dlatego jeszcze słówko "zazwyczaj".
OdpowiedzUsuńPrzygotowanie pasty albo zupy z soczewicy to 20 min. Mi wystarcza na dwa dni ok. 300 gram tejże. Do tego warzywa po chińsku - ok. 30 minut przygotowanie, pilnować nie trzeba, więc coś innego robię w tym czasie. Jestem fanem strączkowych, więc czasami ocieram się o monodietę ;-), ale pomimo studiowania i pracowania równocześnie, daję radę.
UsuńNie wiem też kiedy ostatnio kupowałem wędliny sojowe czy tofu... Nie przepadam za nimi, więc i koszt spada. Czasem zdarzy mi się kupić pasztet sojowy. Szaleństwo. :-)
O! Warzywa po chińsku będzie trzeba w końcu wypróbować.
UsuńMonodieta mnie jakoś przeraża, tzn. kiedy byłem zależny od mamusinych posiłków albo byłem gościem u kogoś to nie wybrzydzałem, lecz jeżeli sam coś przygotowuję to chcę mieć w miarę urozmaicone menu. Uwielbiam pastę, ale po tygodniu z makaronem potrzebuję zazwyczaj dłuższej przerwy.
"doszukałem się też informacji, że często byli również otyli, na skutek diety bogatej w węglowodany..."
OdpowiedzUsuńHmm, ciekawe!!! Widzę, że dobiliśmy uczciwego dealu ;-) ciekawa informacja za ciekawą informację.
Gdzies czytalam, ze gladiatorzy byli specjalnie tuczeni. Uszkodzenie tkanki tluszczowej jest mniej grozne niz miesni.
OdpowiedzUsuńW sumie tłuściutkiego gladiatora można łatwiej było dojrzeć z widowni na arenie :-)!
OdpowiedzUsuńWegetarianką nie jestem, ale, co stwierdzam ze zdziwieniem, ostatnio wegetarianizm praktykuję. Rzadko udaje mi się upolować jakieś mięso z braku czasu i natchnienia.
OdpowiedzUsuńAle nie o diecie właściwie chciałam.
Chciałam bardziej ogólnie, podziękować Autorowi za takiego fajnego bloga. Bardzo dobrze mi się go czyta w przerwach w pisaniu drugiej pracy naukowej mego życia. Tematyka mnie interesuje od dłuższego czasu i staram się ją zgłębiać kiedy mogę, a zgłębianie jej tutaj sprawia mi dużą przyjemność. Czasem mnie gdzieś znosi w stany refleksyjne, ale już się staram trzymać w ryzach.
Jeszcze mi parę literek do wyczytania zostało, więc jeszcze tu chwilę zostanę. Mam nadzieję, że mi starczy do końca magisterki.
Pozdrawiam!
W ciągu najbliższych tygodni planuję wrócić do pisania i wyprodukować trochę literek - mam kilka zaległych pomysłów na wpisy a i dawno nie zaglądałem do czytnika RSS.
UsuńMiło słyszeć ciepłe słowa o blogu. Przez te kilka lat zżyłem się z nim i bardzo cieszę się słysząc, iż czytywanie go sprawia komuś przyjemność. Zachęcam do przelewania stanów refleksyjnych na klawiaturę.
Czy byłoby zbytnią wścibskością, gdybym zapytał o ową drugą pracę naukową - czy może z pokrewnej dziedziny?
Cóż, w zamian za nieskrępowane wyczytywanie, też się mogę podzielić paroma literakami od siebie. Moje zainteresowania obejmują różne dziedziny, ale mieszczą się w ramach humanistyki, więc czuję się "pokrewna". Aktualnie zajmuję się głównie językoznawstwem i trochę literaturoznawstwem. Skoro się okazało, że przedmiot moich badań leży też w obrębie zaitneresowań Autora, mogę się pochwalić: piszę o sf.
UsuńMiło słyszeć, że Autor ma zamiar dalej pisać! Będę w takim razie czekać na nowe wpisy. Nawet jeśli moja praca będzie wtedy już gotowa, to na pewno przyda mi się inspiracja do dalszych działań.
Językoznawstwo zawsze wydawało mi się ciekawe, zwłaszcza od jego kognitywnej strony, świat jest jednak miejscem tak fascynującym, że życia nie starcza na zgłębianie wszystkich jego pasjonujących kawałków.
UsuńW jakim sensie o sf, jeśli mogę zapytać?
Mi z kolei psychologia zawsze wydawała się ciekawa. Całe szczęście jest lepiej upopularnonaukowiona niż językoznawstwo, a mózg nie eksploduje od nadmiaru informacji.
UsuńInteresuję się w ogóle sf w kulturze, ale zajęłam się literaturą i to jakby z dwóch stron: od strony gatunku i od strony mechanizmów językowych kreujących świat (że sf ma „pierwotnie” charakter językowy). Te dziwne akrobacje wykonuję na poziomie hard (czy może hell, jeśli nie inferno...), bo na przykładzie „Perfekcyjnej niedoskonałości”.