Kto z nas nie ma na ciele blizn po zabawach z czasów wczesnej młodości (takiej, kiedy mama psuła zabawę wołając na kolację)? Choć przybywać będzie czytelników, którzy z dzieciństwa wyniosą zespół cieśni nadgarstka i zepsuty wzrok, wielu z nas pamięta jeszcze testowanie granic cierpliwości praw fizyki i wytrzymałości serca opiekunów. Ryzykowne zabawy wydają się być zresztą w dużym stopniu uniwersalne, dzieci wielu kultur bawią się na ogół w podobnej formie. Możliwe, że - choć przyprawiły nas o siniaki, złamania i co najgorsze, urażoną dumę gdy koledzy widzieli nasze upadki - to właśnie wchodzenie po cienkich gałęziach drzew i stawianie huśtawki pionowo do góry uratowały nasze zdrowie psychiczne. Nim jednak dojdziemy do tego dlaczego właściwie tak się stało, trochę wstępu, który sprawi, że całość może okazać się tl;dr. Dla ludzi z niską zdolnością do koncentracji uwagi,
właściwa historia zaczyna się od akapitu pod drugim zdjęciem.
Zaburzenia lękowe dotykają wielu dzieci i dorosłych, stanowiąc jeden z najpowszechniejszych typów zaburzeń psychicznych. Oprócz samego lęku składają się na nie między innymi objawy fizyczne, których doświadczanie jeszcze potęguje odczuwanie niepokoju. Obsesyjne myśli towarzyszące lękowi mają często bardzo negatywny wpływ na życie jednostki, poważnie upośledzając jej funkcjonowanie w społeczeństwie i powstrzymując ją przed aktywnym braniem udziału w swoim życiu. Zaburzenia tego typu mogą przyjmować postać zarówno nagłych ataków paniki, jak i fobii czy długotrwale utrzymującego się uczucia silnego niepokoju.
Jednym z najbardziej rozpowszechnionych sposobów rozumienia genezy tych zaburzeń była dwuczynnikowa teoria O. H. Mowrera, zakładająca, że lęki i fobie nabywane są przez ludzie na skutek traumatycznych wydarzeń, na drodze mechanizmów warunkowania - klasycznego, pawłowowskiego - i instrumentalnego (opisanego przez E. Thorndike'a i F. Skinnera). W wypadku pierwszego mechanizmu, w pamięci utrwala się skojarzenie pewnego bodźca z odczuciem lęku, jak w wypadku dźwięku dzwonka i karmienia, z biegiem czasu wywołującego u psa ślinienie nawet wtedy, gdy jedzenia nie ma. Warunkowanie instrumentalne w powstawaniu zaburzeń lękowych polega na tym, że opuszczenie sytuacji wywołującej lęk powoduje ulgę, jest tym samym nagradzające (pożądane), co sprawia, że dana osobę ma tendencję do powtarzania swojego zachowania (kiedy opuszczanie spotkań towarzyskich powoduje redukcję napięcia, staje się skutecznym sposobem rozwiązania problemu).
Model, choć brzmi rozsądnie i w wielu wypadkach z dużym powodzeniem znajduje zastosowanie w terapii behawioralnej, okazał się mieć jednak spore ograniczenia. Po pierwsze, przewiduje, że ludzie przejawiać będą zachowania szczególnie awersyjne wobec przedmiotów sprawiających im ból. Trudno jednak znaleźć ludzi przejawiających fobie wobec otwartych drzwiczek wiszącej nad głową szafki (auć!), taboretów, o które uderzamy małym palcem od nogi (który to palec zdaje się nie mieć żadnej innej funkcji) lub prądu z gniazdka (kogo nigdy nie kopnął prąd?) czy innych obiektów towarzyszących człowiekowi od stosunkowo niedawna. Znacznie popularniejsze okazują się być fobie związane z rzeczami od tysiącleci upośledzającymi nasze dostosowanie, czyli, mówiąc prosto, zagrażającymi naszym przodkom z sawanny - wężami, pająkami, wysokościami czy zamkniętymi przestrzeniami, choć tak naprawdę nieliczni żyjący mieli kiedykolwiek nieprzyjemny kontakt z wyżej wymienionymi. Podobnie jak gryzonie, wydają się one być straszne
a priori, najprawdopodobniej dlatego, że rozsądnemu nośnikowi genów opłaca się unikać zagrażających mu obiektów. Jesteśmy tym samym we wrodzony sposób bardziej przygotowani do czynienia ich przedmiotami naszych najgorszych lęków. Z drugiej strony,
nie boimy się faktycznie zagrażających nam czynników, takich jak nadmiar soli i cukrów w diecie, seks bez zabezpieczenia, nadmiar kawy czy jazda samochodem. Przypuszczalnie wynika to z niedopasowania naszych umysłów, modelu z czasów plejstocenu, do obecnego środowiska.

Okazuje się także, że w niektórych wypadkach, wcale nie musimy mieć kontaktu z danym obiektem, by wywołał on u nas reakcję lękową. Czasem wystarczy nam opinia innych osób, nazywana fachowo uczeniem zastępczym (
vicarious learning). Badania pokazały, że obserwowanie innych osób przerażonych daną rzeczą powoduje wystąpienie reakcji lękowej również u obserwatora (stąd przerażone twarze w horrorach i na ich zwiastunach?). Działa to także w drugą stronę, jak w wypadku obawy przed wysokością hamowanej u niemowląt radosną ekspresją na twarzy mamy. Przypuszczalnie dzięki temu mechanizmowi cała ludzkość nie wyginęła jeszcze za młodu pod kołami samochodów - zamiast doświadczenia potrącenia wystarczy reakcja przerażonego rodzica. Jeśli doczytałeś lub doczytałaś dotąd, napisz proszę w komentarzu wiatrowy przeciwnik. Co ciekawe, dotyczy to także np. młodych rezusów, u których udało się wywołać lęk przed wężami przy pomocy pokazywania reakcji innych małp, podobna sztuka nie udała się jednak w wypadku królika, co wskazuje na to, iż tutaj również w grę wchodzić może wynikająca z ewolucyjnej przeszłości wrodzona gotowość do wyrabiania sobie pewnych lęków.
Co jednak najistotniejsze z punktu widzenia naszych rozważań, liczne badania przeprowadzone na dzieciach pokazują, że zależność pomiędzy bolesnym doświadczeniem a lękiem przed jego źródłem w późniejszym okresie może mieć wręcz odwrotny kierunek! Na przykład dzieci (5-9 lat), które doznały urazów w wyniku upadku z wysokości na ogół nie przejawiały lęku wysokości w dalszym życiu, lub przejawiały go w mniejszym stopniu. Inne badania, przeprowadzone zresztą przez tą samą grupę badaczy, pokazały, że dzieci częściej doświadczające separacji od opiekunów zdradzały mniejszą liczbę symptomów lęku separacyjnego w późniejszym wieku (należy jednak pamiętać, że było to badanie typu korelacyjnego, co oznacza, że jedno nie musi być przyczyną drugiego). Podobne zależności (lub raczej ich brak) znaleziono także dla lęku przed wodą.
Wyłania się stąd bardzo ciekawy obraz. Bolesne doświadczenia wyniesione z ryzykownych zabaw dziecięcych nie tylko nie są źródłem lęków, być może im wręcz zapobiegają, stanowiąc naturalny rozwojowy mechanizm pozwalający na ukształtowanie obrazu świata i swoich możliwości, wolnego od lęków i fobii. Umożliwiają również opanowywanie własnego strachu i radzenie sobie z nim. Przyprawiające opiekunów o ból głowy zabawy są tym samym elementem zdrowego rozwoju, ich brak (lub zakłócenia), jako upośledzenie zwykłego, ukształtowanego ewolucyjnie repertuaru zachowań zwierzęcia zwanego człowiekiem, prowadzić może prawdopodobnie do zaburzeń rozwoju dziecięcej psychiki. Taką koncepcję rozwijają badacze w artykule, który ukazał się najnowszym numerze "Evolutionary Psychology Journal".

Badacze rozwijają ideę zapoczątkowaną przez S. Pinkera, koncepcję modułu umysłowego odpowiadającego za wywoływanie strachu przed występującymi w środowisku zagrożeniami, następnie motywującego do przeprowadzania eksperymentów na sobie i świecie (eksperymentów behawioralnych), czyli po prostu igrania z niebezpieczeństwem, mającego na celu redukcję strachu poprzez zetknięcie z potencjalnym źródłem zagrożenia. Bawią się także inne gatunki zwierząt (przede wszystkim ssaków) i wydaje się, że zabawa, jako czynność dość kosztowna energetycznie, powinna przynosić jakieś korzyści na rzecz dostosowywania, w przeciwnym razie zostałaby najprawdopodobniej wyeliminowana w procesie selekcji naturalnej. Owe korzyści niekoniecznie muszą w bezpośredni sposób dotyczyć dorosłości i przysłowiowego rozmnażania, wydaje się, że realizują bieżące potrzeby dzieciństwa, być może pozwalając na skuteczne funkcjonowanie właśnie w tej części życia (tak, jak przywołujący mamę płacz czy odruch ssania wszystkiego, co znajdzie się w pobliżu ust).
Okazuje się, że takie śmiałe eksperymenty na żywym organizmie i świecie wychodzą naszym pociechom zaskakująco dobrze. Owe ryzykowne zabawy przeprowadzane są częściej na własną rękę niż pod opieką dorosłych, odbywają się z reguły na świeżym powietrzu, obejmują rzeczy, których dziecko wcześniej nie próbowało, momenty w których balansuje na granicy utraty kontroli nad sytuacją, próbując coraz więcej, mocniej i szybciej. Najczęściej zakładają też pokonywanie strachu. Dzieci je uwielbiają i na ogół wychodzą z nich relatywnie bez szwanku. Nawet jeśli do zabawy mają tylko obrotową karuzelę, i tak znajdą sposób, by bawić się nią w sposób ryzykowny (rozpędzając ją do zawrotnej prędkości, stojąc wyłącznie na krawędzi - przykład z autopsji). Nie oznacza to oczywiście, iż ryzykować będą życiem. Zabawy te przeważnie nie są niebezpieczne, dzieciom grożą w ich wyniku najczęściej siniaki, drobne zadrapania, nabite guzy i zwichnięcia. Statystyki z różnych krajów pokazują, że poważne urazy - kończące się kalectwem lub nawet śmiercią - należą do rzadkości. Co ciekawe, okazuje się, że stosunkowo mała grupa dzieci odpowiada za zaskakująco duży odsetek takich obrażeń, najczęściej są to dzieci z zaburzeniami zachowania, takimi jak ADHD.
Dziecięce zabawy okazują się być fascynującym obiektem badań i analiz z ewolucyjnego punktu widzenia. Przykładem mogą być zmiany, jakie zachodzą wraz z wiekiem w dziecięcych przepychankach. Bawi się w nie wiele gatunków ssaków, u ludzi powszechne są w większości kultur, czy to łowców-zbieraczy, agrarnych czy industrialnych. Częściej bawią się w ten sposób chłopcy i inne zwierzęta płci męskiej (prawidłowość ta może skłaniać w stronę ich wrodzonej większej agresywności), w miarę, jak chłopcy zbliżają się do wieku dorastania, akcent w ich szturchańcach przenosi się z poszukiwania ekscytacji na agresję i rywalizację o pozycję w grupie, co wydaje się typowe dla małp naczelnych. Być może uczą się w ten sposób zarządzania swoim statusem społecznym, przynależności, wywierania wpływu na innych czy bronienia własnych interesów.

Choć podobne sposoby postępowania mogą się dziś wydawać mało cywilizowanymi, należy pamiętać, że wywodzą się z czasów, kiedy nasi męscy przodkowie byli członkami raczej jednopłciowych wypraw łowieckich i funkcjonowali w wyraźnych hierarchiach opartych ma sile i statusie. Co ciekawe, porachunkom takim często towarzyszą swego rodzaju kodeksy postępowania, regulujące co wolno, a czego nie wolno (
Nie ma kopania!). Możliwe także, że właśnie wtedy chłopcy uczą się regulować swoje agresywne zachowania - braki w tej dziedzinie często wiążą się z zachowaniami aspołecznymi. Istnieją jednocześnie badania wskazujące, że uczestnictwo w zorganizowanych formach takiej zabawy (jak na przykład Judo) korelują z mniejszą agresywnością, lękliwością i niestabilnością emocjonalną. Jeszcze później, kiedy młode samce wkraczają na rynek matrymonialny, na skutek potrzeby imponowania światu, sobie nawzajem ale przede wszystkim potencjalnym partnerkom, ich zachowania ryzykowne osiągają swoje apogeum (
*syndrom młodego mężczyzny) i śmiertelność wśród nich wzrasta.
Kolejnym powszechnym wątkiem dziecięcych zabaw całego świata (nie tylko ludzi) jest zabawa z wysokościami - wspinaczka na drzewa, budynki, skalne ściany czy strome zbocza, jak również przemieszczanie się na dół we wszelkie możliwe sposoby. Można przypuszczać, że podobne formy spędzania czasu na świeżym powietrzu od pokoleń służą nam do doskonalenia zdolności motorycznych, sprawności ruchowej ale także pozwalają poznać otoczenie. Jeśli dotarłaś lub dotarłeś aż dotąd, napisz w komentarzu niewidzialny różowy jednorożec. Jak już wyżej wspomniano, nawet doświadczając urazów, dzieci uczą się w ten sposób współpracować z własnym strachem. Igranie z wysokością ma prawdopodobnie znaczenie desensetyzujące (oswajające) i pozwala na opanowanie umiejętności poznawczej restrukturyzacji sytuacji (
Na ziemi przeszedłbyś po ścieżce tej szerokości bez trudu).
Nie bez znaczenia są też pewnie samodzielne wyprawy w nieznane, na początek na obszarze własnego podwórka, potem pośród sklepowych półek czy do pobliskiego lasu (w tym ostatnim wypadku, przygotowania mogą trwać nawet i tydzień!). Dzieci doświadczają w takich sytuacjach pewnego niepokoju, ale i ekscytacji, tym samym korzystają z każdej sposobności, by zniknąć opiekunom z oczu. Realizują w ten sposób właściwą większości zwierząt, u człowieka szczególnie obecną,
potrzebę eksploracji i poznawania swojego otoczenia. Również w tym wypadku znane są badania wskazujące na różnice międzypłciowe. Wydaje się, że chłopcy w mniejszym stopniu doświadczają lęku separacyjnego, co może być związane z rolą mężczyzn w społeczeństwie łowców-zbieraczy, wyruszających na wyprawy łowieckie i wynikającej z tego konieczności sprawnego poruszania się w terenie. Niezależnie od płci, wyruszające na podbój działu mięsnego dzieci - wiedząc, iż powrót do opiekuna jest możliwy - oswajają się z w ten sposób z nieuchronnym oddzieleniem.

Rysuje się tutaj dość oczywisty, tym niemniej nieco przerażający obraz. Dzieci naszej cywilizacji coraz mniej czasu spędzają na dworze, badając swoje możliwości i doświadczając satysfakcji z odnajdywania ich granic. Mniej mają okazji by doświadczyć rozwojowego aspektu zabawy z elementem ryzyka, przypuszczalnie zabezpieczającej nas przed fobiami w późniejszym okresie. Znacznie więcej dnia poświęcają na siedzenie przed komputerem lub telewizorem. Być może wirtualne światy w których spędzają coraz więcej czasu do pewnego stopnia są w stanie dostarczyć im dostatecznej stymulacji emocjonalnej, która pozwoli im na ukształtowanie odpowiednich mechanizmów i zmniejszenie wrażliwości na źródła strachu. Myślę, że mamy podstawy, by powątpiewać. Z pewnością jednak, coraz bardziej nadopiekuńczy rodzice częściej niż kiedyś ograniczają im swobodę poznawania świata. Zagrożenia których się obawiają, strach przed którymi jest być może podsycany poprzez przekazy medialne (jak w:
Tyle się teraz mówi o...), są często znacznie wyolbrzymione a wynikające z nich środki zaradcze mogą być przesadne. Co więcej, obserwowanie reakcji lękowej u opiekunów, w myśl koncepcji uczenia zastępczego, zamiast uspokajać, może wzmacniać u dziecka reakcję lękową. Jeśli badacze mają rację, być może możemy szykować się na wzrost poziomu neurotyzmu u dorastających pokoleń. Jest rozwiązanie. Jak stwierdził swego czasu jeden z moich wykładowców - zamiast mówić dziecku
Nie wchodź na drzewo, bo spadniesz, warto czasem powiedzieć mu
Tylko uważaj, żebyś nie spadł. Innymi słowy, nie powinniśmy skupiać się na usuwaniu z dziecięcego życia wszystkich elementów ryzyka (niepewności co do rezultatu, nie niebezpieczeństwa), skupiając się na tych, które stanowią dla niego bezpośrednie zagrożenie, zwłaszcza takie, którego nie jest w stanie dostrzec z braku wiedzy o świecie.
Źródło:
Kennair, L. E., & Sandseter, E. B. (2011). Children’s Risky Play from an Evolutionary Perspective: The Anti-Phobic Effects of Thrilling Experiences Evolutionary Psychology, 9 (2), 257-284
Mineka S, & Zinbarg R (2006). A contemporary learning theory perspective on the etiology of anxiety disorders: it's not what you thought it was. The American psychologist, 61 (1), 10-26 PMID: 16435973