Wina. |
* * *
Choć w kryminalistyce zwraca się uwagę na to, że samo przyznanie się do winy nie jest wystarczającym dowodem na popełnienie zarzucanego danej osobie czynu, jako powody wskazuje się przede wszystkim na potencjalne korzyści jakie podejrzany może uzyskać przyjmując winę, krycie innej osoby czy zaburzenia psychiczne. Pierwsze dwa przypadki mogą dotyczyć przyjęcia winy dobrowolnego i wymuszonego, ale dokonanego przez ustępstwo (świadomie, np. by zakończyć brutalne przesłuchanie lub uniknąć zrealizowania groźby). Zupełnie innym przypadkiem jest wymuszone i zinternalizowane przyjęcie winy - sytuacja, kiedy osoba przyznaje się do niepopełnionego czyny, ponieważ zaczyna wierzyć, że go dokonała. Wydaje się to być domeną osób z zaburzeniami psychicznymi. I rzeczywiście, uczestnicy inscenizowanych rozpraw sądowych uznają za nieprawdopodobne, że ktoś mógłby w ten sposób wziąć na siebie winę za przestępstwo, którego nie popełnił. Jednakże, wystarczy przypomnieć sobie *jak bardzo zawodną jest ludzka pamięć by nasz spójny obraz świata uległ zaburzeniu - zupełnie zdrowym ludziom zdarza się pamiętać rzeczy, które nie miały miejsca.
Znany jest bulwersujący przykład Paula Ingrama, oskarżonego o gwałt, morderstwo noworodka i inne brutalne praktyki których dopuścił się jakoby w ramach satanistycznego kultu, którego miał być członkiem. Przyznał się do winy po sześciu miesiącach intensywnych przesłuchań. Obejmowały one hipnozę, konfrontację z brutalnymi szczegółami zbrodni, spotkania z policyjnym psychologiem podczas których informowano go, iż przestępcy seksualni często wypierają swoje uczynki z pamięci, jak również sugestie ze strony swojego pastora by przyznał się do swoich grzechów i żałował za nie. Poza zeznaniem Ingrama nie istniały jednak żadne dowody potwierdzające jego winę. Ekspert badający sprawę dla rządu federalnego, chcąc dowieść, iż nieszczęśnikowi dosłownie wyprano mózg, zdołał nakłonić go do przyznania się do przestępstwa którego, jak się okazało, nigdy nie popełniono. Swego czasu, przez Stany Zjednoczone przetoczyła się zresztą fala procesów wytoczonych swoim rodzicom przez ludzi, którzy dzięki pracy stosujących hipnozę psychoanalityków "odzyskali wyparte wspomnienia" molestowania seksualnego, które najprawdopodobniej nie miało w rzeczywistości miejsca.
Co z naszym eksperymentem? Oczywiście niemal wszystko - łącznie z drugą uczestniczką i awarią oprogramowania - było w tamtej sytuacji ustawione. Tym niemniej, 69% (z 75) osób podpisało oświadczenie, w którym przyznawali się do wciśnięcia klawisza ALT i spowodowania utraty danych. Szczególnie ciekawe wydają się jednak dodatkowe okoliczności wymuszenia zeznania, których wpływ również badano. Niektórym uczestnikom zaprezentowano fałszywe dowody ich karygodnego występku - ich towarzyszka (współpracownica badaczy) twierdząco odpowiadała na pytanie o to, czy widziała badanego wciskającego klawisz ALT. Część badanych słyszała dodatkowo litery odczytywane w szybszym tempie. W ramach eksperymentu zmierzono trzy zmienne: podatność (mierzoną przez podpisywanie "oświadczenia"), internalizację (stopień, w jakim dana osoba przyswoiła sobie winę) i konfabulację, czyli to na ile dana osoba produkowała wspomnienia związane z wydarzeniem, które nie miało miejsca. Internalizację mierzono rejestrując rozmowę badanego z kolejną podstawioną osobą, która rzekomo usłyszała zdarzenie przez ścianę i prosiła o jego zrelacjonowanie. Jako internalizację liczono zdania, w których osoba sama stwierdzała, że wcisnęła klawisz. Najciekawsze zaczynało się jednak w momencie, gdy badanych proszono o rekonstrukcję zdarzenia ze szczegółami.
Badani słuchający liter odczytywanych w tempie wolnym (43/min.) nie poczuwali się do swojej winy (i rzadko podpisywali oświadczenie, tylko w 5%) bez obecności świadka. Blisko dwie trzecie z nich podpisało jednak swoje "zeznanie", kiedy działali w pośpiechu (67 słów na minutę). Sytuacja zmieniała się dramatycznie, kiedy badani usłyszeli od towarzysza potwierdzenie wersji eksperymentatora, co raz jeszcze pokazuje w jak wielkim stopniu wzajemnie uzgadniamy to, co nazywamy rzeczywistością. Piszący powoli składali swój podpis w 89% przypadków, a w 44% przyznawali się do winy w rozmowie z inną osobą (bardzo rzadko produkowali detale wydarzenia). Wszyscy badani zmagający się z czasem podpisali oświadczenie, dwie trzecie z nich zinternalizowało winę a jedna trzecia konfabulowała na ten temat.
Badanie dotyczyło właściwie drobiazgu i przeprowadzone zostało w dość komfortowych warunkach, nie wiązało się także ze złamaniem prawa, co może budzić wątpliwości odnośnie tego, jak jego wyniki przekładają się na sytuację w jakiej znajduje się osoba przesłuchiwana. Należy jednak pamiętać, że najczęściej towarzyszy jej silny stres (o ile większy od osoby szybko czytającej litery z kartki w czasie badania refleksu) a osoby przesłuchujące nierzadko balansują na granicy silnej manipulacji. Jedną z nich, podobnie jak w badaniu, bywa przedstawienie rzekomych dowodów winy. Które, jak już wiemy, ma diametralnie duży wpływ na naszą percepcję tego co (nie) miało miejsca. W bardzo złym świetle stawia to także argumenty zwolenników "agresywnych metod przesłuchania" mówiące o korzyściach płynących z wymuszania zeznań z terrorystów przy pomocy tortur. Pomijając argumenty natury moralnej, mogą one nie przedstawiać żadnej wartości.
grafika:
Źródło:
Kassin, S., & Kiechel, K. (1996). THE SOCIAL PSYCHOLOGY OF FALSE CONFESSIONS:. Compliance, Internalization, and Confabulation Psychological Science, 7 (3), 125-128 DOI: 10.1111/j.1467-9280.1996.tb00344.x
Poligraf prawdę ci powie.
OdpowiedzUsuńWiele zabawnych anegdot pochodzi z tego obszaru, ale wnioski badaczy zestawione z niektórymi systemami prawnymi mogą prowadzić do załamania nerwowego, tzn. jak bardzo przestarzałe normy i wyznaczniki się jeszcze przyjmuje.
O badaniu Loftus na temat zmiany zeznań dotyczących wypadku samochodowego pewnie słyszałeś: http://www.holah.co.uk/summary/loftus/
tzn. jak bardzo przestarzałe normy i wyznaczniki się jeszcze przyjmuje.
OdpowiedzUsuńVide poligraf. Z drugiej strony, kiedy odkrycia naukowe znajdują zastosowanie na sali sądowej, to nierzadko robią to źle, jak w "geny mnie do tego zmusiły defence".
W sumie powinniście coś kiedyś z Halem napisać w tej kwestii, to ciekawy materiał. W ogóle trzeba by zainteresować wymiar sprawiedliwości szkoleniami z naukowej psychologii.
Do wpisu o badaniach Loftus linkuję. Instytucja naocznego świadka FTW.
Wiesz, myślę, że ktoś powinien wprowadzić obowiązkowy przedmiot z psychologii na studiach prawniczych. Albo ogólnie o nowinkach naukowych. Albo i sięgnąć jeszcze dalej, bowiem problem niejednokrotnie zaczyna się już w samych przepisach - dopiero co z 2 tygodnie temu skończyłem wkuwać tematy związane z ustaleniem ojcostwa. Obcowanie płciowe z matką w okresie koncepcyjnym czy badania antropologiczne w celu ustalenia ojca to wciąż standard. Bardzo powoli przebija się takie np. badanie DNA. Ale pani profesor o nim wspomniała, więc nie jest źle - może jeszcze z jedno pokolenie ;)
OdpowiedzUsuńA jako, że obecnie zakuwam do prawa karnego to i znów trafiam na takie mniej lub bardziej zabawne rzeczy. Na szczęście nasz kodeks jest dość młody (1997), więc nie jest najgorzej :P
Zawsze sobie wyobrażałem, że jest, oczekiwałem natomiast, że jest realizowany podobnie jak psychologia na innych kierunkach (czyt.: facepalm). To oczywiście trochę skrzywienie zawodowe, bo przecież każda dziedzina jest niezmiernie ważna dla praktykującego ją człowieka, ale np. psychologia dziejąca się na sali sądowej ma dość oczywisty wpływ na wyroki.
OdpowiedzUsuńInna sprawa, że badania DNA nie należą chyba do najtańszych?
Z tego co wiem, ogólnie jako przedmiot się pojawia - ale przynajmniej na moich studiach nie jest on obowiązkowy (jeśli się w ogóle pojawia to chyba tylko w zajęciach dodatkowych po stronie niemieckiej). Poza tym - jak spojrzeć na poziom wiedzy serwowanej na kierunkach niepsychologicznych (vide elementy psychologii na kierunku Marty) to może i lepiej :P
OdpowiedzUsuńDNA jest drogie, bez dwóch zdań. Raczej chodzi mi oto, że przepisy w ogóle nie poruszają tego tematu - albo bardzo długo trwa nim regulacja w ogóle w jakikolwiek sposób nawiąże do tych nowinek. Ot, w końcu w niektórych kwestia związanych zaprzeczeniem ojcostwa już wystarczy, że mężczyzna udowodni, że nie jest ojcem dziecka. Zmiana wprowadzona właśnie pod wpływem badań DNA. Wcześniej trzeba było bawić się w uprawdopodobnianie obcowania (a raczej jego braku) w okresie koncepcyjnym itp.
Tak ogólnie - studia prawnicze w Polsce są straszne. Ale ustawodawstwo jest po prostu makabryczne (ot, kodeks pracy...). Ja naprawdę nie wiem co sobie politycy w sejmie wyobrażają, ale to ich trzeba by edukować w pierwszej kolejności :P
Też myślę, że czasem to i lepiej. Mam wrażenie, że kiedyś (na 75. SWFSW?) wyraziłem Ci swoją opinię, że mam czasem wrażenie, że przede wszystkim przyczyniają się do utrwalania negatywnych stereotypów o nas.
OdpowiedzUsuńA, rozumiem. Nie spodziewałem się, że może być aż tak źle. Ale mam nadzieję, że "badania antropologiczne" nie sprowadzają się do tego, że sędzia ze srogą miną patrzy na domniemanego ojca i na dziecko, na ojca, na dziecko - i stwierdza podobieństwo lub jego brak? :>
Politycy usiłują usprawiedliwiać swoje działanie i produkują kolejne i kolejne akty prawne ;-).
Już nie śmiejmy się z prawników. Sroga mina jest wykluczona (a co! trzeba być na czasie), natomiast metody Johanna Caspara Lavatera to najnowszy krzyk mody. [Ironia Mode Off]
OdpowiedzUsuńSroga mina wykluczona? Po dzisiejszym egzaminie ustnym (a egzaminatorem był jakże inaczej sędzia) śmiem wątpić w te założenie :D
OdpowiedzUsuńA co do badań antropologicznych - to niestety nie miałem postępowania cywilnego - ale sądząc po tym co przedstawiła nam pani profesor to przeprowadza się badanie ojca, matki i dziecka pod względem cech takich jak np. barwa oczu, kształt nosa czy wady rozwojowe. Na szczęście sądy były na tyle ogarnięte, że wcześniej nakazywały przeprowadzenie badania krwi - a nuż się uda wykluczyć ojcostwo na tej podstawie ;)