Dowolna populacja szympansów jest bardziej zróżnicowana genetycznie niż cała ludzkość - choć wydajemy się sobie tak bardzo różni, jesteśmy do siebie bardziej podobni, niż sobie wyobrażasz. Dlaczego? Może dziś odpowiadamy za Szóste Wymieranie, największe w dziejach Ziemi i wraz z hodowanymi przez nas zwierzętami stanowimy większość biomasy tej pięknej planety, ale kiedyś to naszym przodkom groziło wyginięcie. To, że dzisiaj czynimy sobie Ziemię zanieczyszczoną to właściwie cud i wiele nie brakowało, byśmy podzielili los milionów innych gatunków, które wyginęły.
Zawzięcie dobijamy do siódmego miliarda a co trzy sekundy na świecie rodzi się dziecko ale kiedyś nie było tak różowo. Ledwie 1,2 miliona lat temu, kiedy nasi przodkowie (wtedy jeszcze należący do gatunku Homo erectus) po raz pierwszy wychodzili z Afryki, było nas na świecie tylko 18 500 (moje rodzinne miasteczko ma mniej więcej taką populację, trudno ukryć tam cokolwiek), wynika z badań genetycznych. Naukowcy pracujący nad odnawianiem populacji zagrożonych wyginięciem prymatów - m.in. szympansów i goryli, odpowiednio 22 i 25 tysięcy osobników na wolności - obawiają się, że jest ich zbyt mało, by być spokojnym o przetrwanie ich gatunków. W rywalizacji o przestrzeń życiową (oj, bo zabrnę w nieuchronne porównanie z działalnością nazistów) nie mają szans z dumną Koroną Stworzenia.
Kolejne wąskie gardło, przez które nasi przodkowie musieli przejść, miało miejsce 70 000 lat temu i było skutkiem niewyobrażalnie potężnej erupcji superwulkanu Toba - przypuszczalnie miała ona moc 1 gigatony TNT (50 000 x Fat Man zrzucony na Nagasaki). Nie tylko my mieliśmy wtedy kłopoty, jako, że cały ziemski ekosystem został zdewastowany kiedy w skutek odcięcia dopływu światła słonecznego przez pyły wyrzucone w czasie wybuchu nastąpiła niesławna nuklearna zima. Przypuszcza się, że afrykańska populacja, wtedy już Homo sapiens, została ograniczona do 15 000 osobników (według niektórych - 5-10 tysięcy). Zagładę wraz z nami przetrwali Neandertalczycy, Hobbici z wyspy Flores i indyjska populacja Homo erectus, reszta gatunku H. erectus prawdopodobnie nie miała tyle szczęścia.
Jesteśmy potomkami tej populacji małego miasteczka. Dzieli nas od nich ledwie kilka tysięcy pokoleń w czasie których zdołaliśmy uzurpować sobie wyłączne prawo własności *trzeciej planety od Słońca. Nasz ostatni wspólny przodek w linii żeńskiej (Mitochondrialna Ewa) żył mniej więcej 140 000 lat temu zaś ostatni wspólny dla wszystkich żyjących na Ziemi ludzi przodek linii męskiej, Y-chormosomalny Adam, żył ok. 60-70 tysięcy lat temu, co zbiega się z kataklizmem spowodowanym przez erupcję Toba i naszego wyjścia z Afryki. Ziemię zamieszkiwało wtedy kilka inteligentnych gatunków hominidów, do czasów współczesnych najprawdopodobniej* dotrwaliśmy tylko my. Możliwe, że dlatego, że polubliśmy frutti di mare (podczas, gdy podstawowym źródłem białka w diecie naszych kuzynów były coraz rzadsze wielkie ssaki) , rozważa sie też (mało prawdopodobny) powolny ale systematyczny holokaust innych gatunków (jadaliśmy ich dzieci i robiliśmy sobie z nich ozdoby). Być może mieliśmy po prostu szczęście a Neandertalczycy nie podnieśli się po podobnym ewolucyjnym wąskim gardle.
* odrażający człowiek śniegu, Sasquatch, Wielka Stopa, orang-pendek i inne małpoludy widywane w różnych częściach świata miałyby być jakoby ostatnimi przedstawicielami innych gatunków człowiekowatych
grafika: Banksy, zdjęcie atomicShed
Właśnie zacząłem się zastanawiam jak to jest... wraz ze wzrostem niezależności kobiet (a co za tym idzie niechęcią do rozmnażania) większość facetów (jest zdecydowanie więcej nieatrakcyjnych facetów niż nieatrakcyjnych kobiet) nie ma szans na wychowanie potomstwa. A więc zawężamy sobie różnorodność genetyczną do tych średnioatrakcyjnych kobiet i mężczyzn. Reszta odpada (nieatrakcyjni z powodu Darwina, atrakcyjni przez zapatrzenie w siebie).
OdpowiedzUsuńAle nie o tym miałem. ;P
A jak to jest w przypadku zwierząt? Rozmnażają się wszyscy, większość, pewien przedział? Może to jest taka nasza szubienica, to nasze postrzeganie atrakcyjnego partnera?
'atrakcyjni przez zapatrzenie w siebie'.
OdpowiedzUsuńWybacz, okrutne prawa biologii to się nazywa. To, że ktoś nie jest postrzegany przez drugiego osobnika jako potencjalny partner ma korzenie w genach i jest częściowo efektem życia postnatalnego. Nawet zwierze działa według tego wzorca, choc cokolwiek prostszego. Potomstwa się nie robi, bo tak trzeba, ale celem najwyzszym jest ulepszenie gatunku. W praktyce sytuacje odmowy kopulacji u zwierząt z powodu braku dobrych genów sie raczej nie zdarzają. u ludzi natomiast, gdzie w gre wchodzi tyleż więcej mechanizmów, tak.
Podsumowując, może te atrakcyjne kobiety nie poznały jeszcze meżczyzny, który miałby tak samo dobry materiał genetyczny, innymi słowy, któremu chciałyby urodzić potomka? ;-)
Ale nie ja rządzę na tym blogu, także wybacz Autorze ;)
@Magda: Ja tu pisałem raczej o potrzebie kariery (jestem bogaty/bogata, mam świetną pracę, perspektywy, jestem piękna/piękny, związek/rodzina tylko to zniszczy, więc po co?). Geny nie zawsze mają znaczenie.
OdpowiedzUsuń@Matthew:
OdpowiedzUsuńWzrost niezależności kobiet okazuje się ma znaczenie, ale w kulturach zachodu, bo tam występuje. Przypominam, że większość zwierząt z gatunku H. sapiens sapiens żyje inaczej niż Ty, czy ja. (choć mi trochę bliżej :D). Badania socjoekonomiczne i inne takie pokazują - w miarę emancypacji i poprawiania się sytuacji życiowej kobiet (jako grupy), stają się one bardziej wybredne w doborze partnera i mniej skłonne, by był "wystarczająco dobry". Nie boją się już rozwodzić, bo nie czują, że ich przetrwanie zależy od mężczyzny.
Jeśli nikt nie bawi się w świadome (Chiny) lub nieświadome (Indie - było na blogu dawno temu) próby inżynierii społecznej, na ogół jakoś to działa, jet wystarczająca ilość mężczyzn i kobiet. Choć wszyscy chcą być z najatrakcyjniejszymi, nie wszyscy mogą i zadowalają się tymi mnie atrakcyjnymi partnerami. Jeśli tego nie robią, umierają na ogół bezdzietnie i nie przekazują swojego zacietrzewienia. Zauważalne problemy są też na przykład na wsi polskiej, z tego co pamiętam - kobiety wyjeżdżają do miast a mniej zaradni mężczyźni mogą się co najwyżej razem zalewać z rozpaczy. Trochę Darwin, w sensie dobór płciowy.
W wypadku zwierząt innych niż ludzie jest tak, że gorzej dostosowane raz, że częściej giną przed tym jak mają szansę się rozmnożyć - zjedzone przez drapieżnika, umarłe z głodu, zamarznięte, martwe przez głupotę - nie tak wcale trudno o to. Dwa, że w niektórych gatunkach samce rywalizują ze sobą o możliwość kopulacji. Nie na polu sztuki czy przedsiębiorczości a na polu walki o dominację. Legendarnym przykładem ewolucjonistów są słonie morskie, gdzie kilka procent samców ma do swojej dyspozycji całość samic. Reszta musi obejść się... zapachem.(?) C'est la vie. Podobnie w wypadku naczelnych, gdzie wyraźna hierarchia stada (oparta na tym, kto jest dostatecznie silny, by swoją pozycję obronić) decyduje o tym, kto może, a kto nie. My też jesteśmy naczelnymi i dlatego lubimy te wszystkie nasze hierarchie w firmach, państwach, kościołach i gdziekolwiek indziej.
Kopulują więc wszyscy ci, którzy tylko mogą. A czasami po prostu nie mogą, bo zginą, bo inne samce im nie pozwolą, bo samice odrzucają ich względy, też.
OdpowiedzUsuńO ile mi wiadomo, potrzeba kariery czasami tylko eliminuje popęd płciowy (i w przynajmniej niektórych wypadkach uważa się to za coś patologicznego) i nie oznacza, że ludzie żyją w celibacie. Bo seks rekreacyjny i celowo bezpłodny to taki trochę nieprzewidziany wynalazek kultury. Przyjemność z seksu to kwestia tego, żeby nam się chciało. To tak jak w tym złudzeniu, że mężczyźni nie chcą dzieci. Chcą, bo inaczej nie chciałoby im się starać o względu kobiet, tylko, że jeszcze o tym nie wiedzą.
To, że czujemy, że pozycja społeczna, pieniądze sława i oklaski są w życiu ważne i potrzebne to rezultat tego, że jesteśmy potomkami raczej przedsiębiorczych osobników, niż nie. Albo skuteczniej zdobywali samice, albo lepiej radzili sobie w środowisku. Powiedziałbym, że to tu właśnie znaczenie mają geny. Oprócz tego jest też oczywiście kultura (lub, jak chcą niektórzy, memy). Troszeczkę poluzowała nam się smycz biologicznych uwarunkowań i tak jakby rozhasaliśmy się z powodu rozrostu neokorteks - niektórzy uwierzyli, że bogactwo jest wszystkim (złapali odpowiednie memy, które trafiły na podatny grunt skłonności ludzi do zdobywania statusu), inni uwierzyli, że wszystkim jest zamknięcie się w klasztorze (mem "służ swojemu bogu", który trafił na podatny grunt wrodzonej ludzkiej religijności) lub miłość bliźniego (altruizm wewnątrzgatunkowy, takie ludzkie kolesiostwo, które mogło przyczynić się do naszego sukcesu jako gatunku). Niektórzy sądzą, że w tym wypadku rzeczywiście, replikator kulturowy - memy - wygrywa z replikatorem biologicznym - genami. Czyli z deszczu pod rynnę.
@Magda: Potomstwo robi się dlatego, że ci, którzy nie chcieli tego robić, nie mieli komu o tym opowiedzieć. W sensie, że swojej postawy nikomu nie przekazali, ulepszenie gatunku jako cel to taki trochę abstrakcyjny byt, który znika, jak mu się bliżej przyjrzeć... A poza tym, nic dodać ni ująć - atrakcyjny partner to dobre geny dla moich genów (tylko gdzie tu ja?).
OdpowiedzUsuńJako autor, bardzo mile widzę to, co się tu stało ;-).
zapominasz o instynktach. Mimo wysokiej świadomości boys will be boys and girls wil be girls ;)
OdpowiedzUsuńInstynkty (w sensie raczej natura niż kultura) są nieustannym źródłem mojego poznawczego podekscytowania, chciałoby się powiedzieć ;-).
OdpowiedzUsuń