Wszystko co potrzebne jest do triumfu zła to dobrzy ludzie nie robiący nic.
Powszechnie wiadomo, iż dłuższe wystawienie na prąd o napięciu 230 V jest dla człowieka najczęściej śmiertelne. Czy świadomie poraziłbyś kogoś prądem? Jakie są szanse, że naraziłbyś nieznaną Ci osobę na kontakt z prądem o napięciu 450V ? Żadne? A gdyby tak... ktoś Ci kazał?
Zapytani o zdanie psychiatrzy stwierdzili, iż w podobny sposób postąpi 0,1% ludzi. Obstawiali skrajne przypadki sadyzmu. Ich optymizm zaskakuje już na tym etapie - mówi się, że psychopaci, osoby niezdolne do odczuwania emocji, w tym współczucia, stanowią nie mniej niż 3% populacji. Sondaż przeprowadzony pośród studentów wykazał, iż nieco mniej wierzą oni w ludzi - według ich szacunków, takich skrajności spodziewać by się można po 1-2% badanych.
Eksperyment przeprowadzony przez Stanleya Milgrama pokazuje, że prawie wszyscy ludzie gotowi są zadać nieznanemu sobie człowiekowi kilkadziesiąt porażeń prądem o rosnącej sile, jeśli przekonać ich, że biorą udział w eksperymencie a osoba wydająca polecenie sprawia wrażenie autorytetu. Badanym powiedziano, iż biorą udział w badaniach nad pamięcią - byli przekonani, iż pełnią rolę pomocników eksperymentatora a ich zadaniem będzie aplikowanie wstrząsów elektrycznych w razie błędnej odpowiedzi osobie uczącej się pewnej listy słów. Wszystko było oczywiście sfingowane. Nikt nie dostawał wstrząsów, choć postarano się o wiarygodność - badani uczestniczyli w przytwierdzaniu aparatury do ciała "ucznia" i słyszeli coraz sugestywniejsze wrzaski po porażeniu. Najsilniejszy szok z serii (oznaczony na podziałce aparatury jako "XXX") zaaplikowało "uczniowi" 65% badanych. Nikt z badanych nie zaprzestał rażenia prądem, gdy ofiara wyraźnie o to prosiła, nawet wtedy gdy zaczęła wyraźnie wołać o pomoc. 80% uczestników zawzięcie kontynuowało mimo, iż "uczeń" wspominał, że ma kłopoty z sercem.
Milgram przeprowadził eksperyment próbując zrozumieć na czym polegał mechanizm sprawiający, iż zwykli ludzie brali udział w szaleństwie Holokaustu. Zakładał, że Niemcy byli w jakiś sposób charakterologicznie predysponowani do posłuszeństwa i w naturalny sposób wpasowali się w klimat nazizmu i eksterminowania narodów. Początkowo zamierzał przeprowadzić w USA badania porównawcze i następnie właściwe na terytorium Niemiec.
Badania powtórzono w niezliczonej ilości warunków na całym świecie i na przestrzeni wielu lat. Potrzeba zrobienia wszystkiego, byle tylko nie sprzeciwić się autorytetowi, okazała się uniwersalna i ponadczasowa. Wzrost naszych szans na skuteczne przeciwstawienie się spowodować może np. obserwowanie buntu innych osób (właśnie dlatego systemy totalitarne tak zawzięcie usuwają wszelkie przejawy skutecznego nieposłuszeństwa a buntowników określa się mianem chorych psychicznie), sprzeczne opinie wydających polecenia (znane z sytuacji rodzinnych zjawisko "podważania autorytetu" jednego rodzica przez drugiego), wydawanie rozkazów przez zwykłego człowieka czy też możliwość samodzielnego wyboru wysokości zaaplikowanych wstrząsów (jesteśmy raczej dobrzy niż źli?). Z drugiej strony, obserwowanie innej osoby zadającej wstrząs sprawia, że 100% dociera do najwyższego pułapu. Dowód społecznej słuszności w czystej postaci.
film przedstawiający współczesną replikację eksperymentu
Dlaczego więc słuchamy autorytetów? Ponieważ jesteśmy małpami, tyle, że nagimi. Obowiązujący w ludzkim świecie skomplikowany system społecznych hierarchii (z drugiej strony, brak hierarchiczności jest jednym z elementów mitu szlachetnego dzikusa) ma swoje plusy, to oczywiste. Dzięki niemu osiągnęliśmy to, co osiągnęliśmy - umożliwia on podział dóbr, rozdział ról, skuteczność działania i podejmowania decyzji. Posłuszeństwa uczy nas rodzina, szkoła, życie w państwie, służba wojskowa, religie (por. konfucjanizm)... Bardzo często inni ludzie wiedzą od nas więcej i lepiej (zwłaszcza, gdy my wiemy jeszcze niewiele) - w takich sytuacjach rzeczywiście rozsądniej jest wysłuchać kogoś kompetentnego. Wszystko to na ogół działa, chyba, że akurat nie...
Kiedy nie trzeba myśleć, na ogół nie myślimy. Jesteśmy *skąpcami poznawczymi i zadowalamy się taką interpretacją, która pasuje do tego, co już wiemy - nie wymaga większego wysiłku intelektualnego i sprawia, że z radością stwierdzamy, iż wiemy o co chodzi. W rezultacie wyjątkowo skutecznie działają na nas schematy symboli autorytetu i wysokiego statusu - tytuły (tego samego człowieka przedstawionego jako wyższego w hierarchii uniwersyteckiej oceniamy jako tym wyższego, im wyższy ma tytuł), znane nazwiska (te same artykuły naukowe i książki są odrzucane lub przyjmowane w zależności od renomy nazwiska, które je firmuje) mundury (50% osób ustępuje miejsca w pociągu nie pytając o powód gdy je o to poprosić, niemal 100% gdy prośbę formułuje osoba w sfingowanym mundurze; ogółem dziwne prośby spełniamy bardzo często gdy formułuje je ktoś w mundurze, co udowadniano na wiele sposobów - widocznie ma jakiś powód by nas o to prosić) czy ubiór znamionujący wysoką pozycję społeczną (3,5 raza więcej osób podąża na czerwonym świetle za osobą w garniturze niż we flanelowej koszuli) czy zawody obdarzone wysokim zaufaniem społecznym (właśnie dlatego
* * *
Znanym z historii przykładem tragicznego w skutkach posłuszeństwa autorytetom jest historia masakry w My Lai, zbrodni wojennej popełnionej przez żołnierzy amerykańskich w Wietnamie.
O 5.30 podoficerowie zrywają z polowych łóżek ponad 150 żołnierzy Kompanii C zwanej w wojskowym slangu Charlie. Znakomita większość żołnierzy to dwudziestolatkowie. Kompania "Charlie" jest częścią Task Force Barker, działającej w południowowietnamskiej prowincji Quang Ngai, dowodzonej przez płk. Franka Barkera grupy bojowej amerykańskiej armii.
Wielu szeregowców jest na wpół przytomnych - przez pół nocy, zamiast spać, rozmawiali o czekającej ich rankiem akcji. Poprzedniego dnia na odprawie oficerowie ze sztabu grupy Barkera poinformowali, że celem kompanii C jest zwarty kompleks wiosek, przez Amerykanów nazywanych zbiorczo My Lai, leżący w odległości zaledwie 20 km od umocnionej bazy grupy Barkera. Wedle danych kontrwywiadu wojskowego My Lai jest matecznikiem partyzantów z 48. batalionu Wietkongu. Na odprawie kpt. Ernest Medina podkreślił, że ta misja jest misją niszczycielską. Żołnierze mają w My Lai zabić wszystko, co się rusza, spalić domostwa, zniszczyć studnie.
cytat za religiapokoju.blox.pl
Żołnierze rozkaz wykonali bardzo dokładnie. Tamtego dnia zabili kilkuset cywilów (w zależności od źródła 347 lub 504), przede wszystkim starców, kobiety, dzieci i niemowlęta. Mieszkańców wioski torturowano i gwałcono. Z masakry ocalało kilkanaście osób, dzięki pilotowi helikoptera który zagroził żołnierzom otwarciem ognia. Służba wojskowa to w oczywisty sposób oddanie części swojej wolności pod dowództwo innych z ludzi, z założeniem, iż ich osąd jest słuszny. To działa, czasami tylko prowadzi to *masakr cywili.
Wchodząc na pokład samolotu i rozsiadając się wygodnie w fotelu lotniczym prawdopodobnie czujesz się bezpiecznie wiedząc, że jesteś w dobrych rękach. Uważasz, że siedzący za drążkami sterowniczymi piloci są kompetentni i dobrze przygotowani do swojej pracy, skoro pozwolono im ją wykonywać. Najprawdopodobniej tak właśnie jest. Nie jesteś w tym przekonaniu odosobniony, podobne żywi załoga samolotu. Problem polega na tym, że w rezultacie na ogół nie kwestionuje niczego, co wychodzi z ust kapitana, nawet jeśli jest to w oczywisty sposób absurdalne i przeczy temu, co ludzie ci powinni wiedzieć. Zjawisko to nazywamy kapitanozą - bezrefleksyjnym przeniesieniem kontroli nad sytuacją na osoby uważane za autorytety. Przekonaliśmy się tym dzięki statystykom dotyczącym przyczyn katastrof samolotowych amerykańskiego Federalnego Zarządu Lotnictwa (na marginesie: 65% katastrof ma miejsce z powodu czynnika ludzkiego).
oryginalna publikacja na ten temat
Podobne sytuacje dzieją się w innych miejscach w których mamy poczucie, iż jesteśmy w dobrych rękach - w szpitalach (nie zrozum mnie źle - najprawdopodobniej jesteśmy i kompetencja personelu medycznego nie jest wątkiem, który poruszam). W pewnym z amerykańskich badań, pielęgniarki przebywające na szpitalnym oddziale odbierały telefon od nieznanego im (ale pracującego w danym szpitalu) lekarza. Polecał on podanie pacjentowi pewnego lekarstwa, tak, by mogło zacząć działać jeszcze przed jego przyjściem, polecenie wydania leku miał wypisać już po przyjściu na oddział. Lekiem wskazywanym przez lekarza był specyfik o nazwie Astroten, jego dawka miała wynieść 20 mg. Problem polegał na tym, że na opakowaniu leku znajdowała się informacja, iż dawka zalecana to 5 mg i ostrzeżenie, iż 10 mg to dawka maksymalna. Pielęgniarki zapytane o prawdopodobieństwo takiego postępowania w 10 na 12 przypadków zaprzeczyły że spełniłyby polecenie. W rzeczywistości, 21 na 22 pielęgniarki były gotowe je wypełnić, nim powstrzymał je lekarz prowadzący badanie (w buteleczkach znajdowała się nieszkodliwa substancja). Innym, często przytaczanym, przykładem jest doodbytnicza aplikacja kropli do uszu dokonana w wyniku błędnego odczytania zapisu R ear (prawe ucho) jako rear (tyłek).
Właściwy łańcuch dowodzenia i przejrzystość hierarchii jest konieczna w sytuacji, gdy podejmowane decyzje rysują granicę pomiędzy życiem a śmiercią. Historie te pokazują jednak jak bardzo w pewnych poukładanych rutyną sytuacjach gotowi jesteśmy bezgranicznie zaufać dostrzeganym autorytetom, co może niekiedy mieć poważne konsekwencje.
* * *
Kolejnym powszechnie znanym i jednocześnie tragicznym przykładem tego jak działamy na automatyzmach będąc w środowisku społecznym jest rozproszenie odpowiedzialności, znane też jako efekt Genovese (od Kitty Genovese, zamordowanej przed swoim domem na oczach sąsiadów) lub efekt widza (w *wersji wykopowej byłoby to pewnie widza effect). Przykładów występowania tego zjawiska nie trzeba daleko szukać, media dostarczają ich bardzo często, najczęściej opatrzone są etykietką "znieczulica społeczna". To nie do końca tak.
Efekt dyfuzji odpowiedzialności polega na spadku prawdopodobieństwa udzielenia pomocy ofierze jakieś kryzysowego wydarzenia wraz ze wzrostem liczby świadków. Logika nakazywałaby coś zupełnie odwrotnego, praktyka i eksperymenty pokazują, że jest odwrotnie. Dlaczego tak się dzieje? Sytuacjom kryzysowym bardzo często towarzyszy niedoinformowanie - widząc człowieka szarpiącego dziecko na ulicy skłonni jesteśmy wyobrazić sobie naprawdę wiele wyjaśnień sytuacji, również te, które pozwolą nam uzasadnić brak reakcji z naszej strony - ukryta kamera, niesforny dzieciak, ktoś już na pewno zareagował, itp. (wieść gminna niesie, iż instytuty psychologii uniwersytetów to najgorsze miejsce na zasłabnięcie, tak wysoki jest tam poziom nieufności wobec niejasnych sytuacji). W sytuacjach, kiedy nie wiemy jak postępować, szukamy wskazówek u innych ludzi - obserwując ich zachowania wnioskujemy jak powinniśmy postąpić. Czasem nie ma czasu pomyśleć, trzeba po prostu zadziałać - w takich sytuacjach chętnie idziemy na skróty i podglądamy innych ludzi. To bardzo pożyteczne w warunkach naturalnych, gdy wymagana jest ścisła współpraca stada, nieco mniej wtedy, gdy wszyscy są jednakowo zagubieni. Łatwo wtedy dojść do wniosku, iż skoro nikt nic nie robi, my też nie powinniśmy się wychylać.
Ciebie to oczywiście nie dotyczy. To w zasadzie możliwe. Ale uwierz mi kiedy mówię, że większość ludzi których znasz, dotyczy prawie na pewno. Kiedy następnym razem zobaczysz leżącego na ziemi człowieka i pomyślisz, że ktoś na pewno zareagował, wiedz, że najprawdopodobniej każdy pomyślał dokładnie to samo.
Potwierdzenie reż, Arczi
* * *
Dlaczego rozpocząłem takim wywrotowym tytułem? Oczywiście nie twierdzę, że powinieneś wbiegać pod samochody na czerwonym świetle. Użyj wyobraźni, to rzeczywiście idiotyzm. Umówmy się - w ogóle nigdy nie twierdzę, że powinieneś łamać przepisy. Chciałbym jednak, żebyś miał świadomość, że w okablowaniu Twojego mózgu są ukryte pewne mechanizmy posłuszeństwa i naśladownictwa - w jednych sytuacjach bardzo praktyczne, w innych stwarzające możliwość wykorzystania ich przeciwko Tobie. Ja o tym wiem, Ty też już wiesz i bez problemu poczytasz o tym w internecie. Ci, którzy mają ochotę zrobić z tej wiedzy użytek dla własnej korzyści nie będą mieć większych trudności z uzyskaniem dostępu do tych informacji
Myśl, mój drogi Czytelniku. Staraj się unikać automatyzmów. W przeciwnym razie, może się okazać, że oddasz się komuś w niewolę, gdy Cię o to poprosi. Lub zrobisz rzeczy, których nigdy się po sobie nie spodziewałeś.
grafika:
plakat dotyczący masakry w My Lai - Art Workers' Coalition
po prostu wypełniam rozkazy - pomysł
Jeśli koniec świata nadejdzie, jedyną jego stratą bedzie brak możliwości kontemplacji Twojego bloga.
OdpowiedzUsuńDla niektórych to jak prezent pod choinką, dla innych jedyne źródło poznawcze a jeszcze inni łapią każdą cząstkę Ciebie zawartą w nowym wpisie.
Klasa sama w sobie, szacunek od społeczeństwa!
PS. Nie było medycznych metafor ;)
M,*
OdpowiedzUsuńjeśli koniec świata nadejdzie, dowiesz się o tym z mojego bloga. Chociaż nie, powiem Ci odpowiednio wcześniej, gdyż będziemy musieli jakoś go zagospodarować.
Rzec by można, że dla trzeciej grupy przede wszystkim piszę. Społeczeństwo nie jest tak istotne jak poszczególne jego jednostki. Szczególnie te szczególne. Patrz wyżej. Dziękuję Ci.
ad PS: tylko niech Ci to nie wejdzie w nawyk! :)
* traktować jak adekwatne dla całości bloga