Pośród naczelnych stanowimy wyjątek także z innego powodu. Przyglądając się współcześnie istniejącym kulturom pierwotnym, żyjącym w sposób podobny do tradycyjnego modelu społeczności, wypracowanego na afrykańskiej sawannie dawno, dawno temu, można zaobserwować, że cechują się one bezprecedensową płynnością składu osobowego. W większości przebadanych plemion, ludzie relatywnie swobodnie przechodzą z jednej grupy do drugiej, opuszczając tę, w której się wychowali i zostając przyjętym przez nową. Dotyczy to zarówno kobiet, jak i mężczyzn. W większości zwierzęcych zbiorowisk, tylko jedna płeć pozwala sobie na takie wojaże. U szympansów są to np. samice. Skutek tego jest taki, że nasze społeczności są ze sobą w zaskakująco małym stopniu spokrewnione. Stawia to w nowym świetle nasze dotychczasowe myślenie o źródłach ludzkiej kooperacji. Właśnie ona najprawdopodobniej wyniosła nas na pozycję silnie dominującego gatunku na naszej planecie.
Rodzina ludzka
Myśląc o szeroko rozumianej rodzinie ludzkiej, należy pamiętać, że przeciętne stadko szympansów jest w większym stopniu zróżnicowane genetycznie. Oznacza to, że ma mniej wspólnych przodków, niż wszyscy żyjący na Ziemi ludzie. Jest to pozostałością po tych momentach historii człowieka, w których gatunek ten liczył sobie tylko kilkanaście tysięcy osobników. Owe przejścia przez ewolucyjne głębokie gardło wynikały między innymi z katastrof naturalnych, takich jak erupcja superwulkanu Toba, 70 tysięcy lat temu. Innym ciekawym fenomenem dotyczącym naszej przeszłości jest tzw. paradoks wspólnych przodków. Gdyby wyliczyć liczbę przodków dowolnego człowieka do kilkudziesięciu pokoleń wstecz, w myśl zasady, że każda osoba ma dwoje rodziców biologicznych, z których każda ma ich podobną liczbę (dwoje rodziców x dwoje dziadków x dwoje pradziadków...), bardzo szybko otrzymalibyśmy liczbę większą, niż obecnie żyjące siedem miliardów ludzi (spodziewać by się ich można około roku 1000). A przecież ludzkości z biegiem czasu ma przybywać, nie ubywać. Rozwiązanie tej sprzeczności polega na tym, że, po pierwsze, nie wszyscy nasi przodkowie należeli do tych samych pokoleń (różnice między nimi były większe niż 10 lat), po drugie, wszyscy jesteśmy ze sobą spokrewnieni bliżej, niż mogłoby się wydawać. Mamy bardzo wielu wspólnych przodków.
Na podstawie badań DNA mitochondrialnego, dziedziczonego tylko po linii żeńskiej (męskie mitochondria w większości wypadają z rzeki genów wraz z wicią plemnika, nieliczne pozostałe giną we wczesnej fazie rozwoju zygoty), wywnioskowano, że wszyscy żyjący dziś ludzie pochodzą od jednej kobiety, żyjącej prawdopodobnie 200 tysięcy lat temu we wschodniej Afryce. Nie oznacza to, że była jedyną kobietą żyjącą wówczas na Ziemi, chodzi raczej o to, że jedynie potomstwo jej potomstwa dożyło współczesności. Sztafeta pokoleń dzielących nas od początku rodzaju ludzkiego liczy sobie mniej więcej 100 000 pokoleń łowców-zbieraczy, 500 pokoleń rolników i ostatnie dziesięć pokoleń cywilizacji uprzemysłowionej. Pozwala to nam uzmysłowić sobie, jak niewiele dzieli nas od naszych przodków i jak bardzo cudaczny jest nasz sposób życia, brany przez wielu za oczywistość. 95% historii człowieka polegało na mniej lub bardziej koczowniczym trybie życia łowców zbieraczy.
Podaj dzidę
Poziom współpracy we współczesnych ludzkich społecznościach koczowniczych jest niespotykany, jeśli wziąć pod uwagę inne naczelne. Dużą część opieki macierzyńskiej sprawują mamy niespokrewnione z dzieckiem, wiele czynności zapewniających przetrwanie odbywa się na zasadzie kooperacji, zdobyte pożywienie jest dzielone pomiędzy członków zbiorowości. Od najmłodszych lat ludzie wykazują zaskakująco dużą skłonność do troski o innych, równy podział, zwłaszcza wobec przedstawicieli swojej grupy. Dzieci do 3-4 roku życia zachowują się dość egoistycznie, potem jednak, do 8 roku życia przejawiają wyraźnie egalitarne skłonności.
Dotychczasowe myślenie o ludzkiej skłonności do kooperacji z obcymi zakładało, iż jest ona wytworem czasów, gdy ludzkie społeczności składały się tylko z członków spokrewnionych ze sobą. Skoro ktoś należał do grupy, pomoc mu się należała. Pomaganie ludziom z nami spokrewnionym daje naszym genom pośrednie korzyści, w skutek mechanizmu znanego jako dobór krewniaczy. Im bardziej ktoś jest ze mną spokrewniony, tym bardziej opłaca mi się udzielać mu bezinteresownej pomocy, jako, że większa jest szansa, że jest on nosicielem takich samych alleli danego genu (dla bliźniąt jednojajowych wynosi ono 1, dla rodzeństwa 0,5, dla kuzynostwa 0,25). Tłumaczyłoby dlaczego pomagamy osobom, co do których istnieje uzasadnione podejrzenie, że są z nami spokrewnione. Osoby obce łapałyby się na naszą życzliwość niejako na doczepkę.
Czy my się znamy?
Analiza struktury współczesnych społeczności zbieracko-łowieckich pokazuje jednak, że sprawa może wyglądać inaczej. We wszystkich 32 przebadanych kulturach, dorosłe rodzeństwa bardzo często zamieszkują razem, wymuszając kontakt mężczyzn z danej społeczności z ich zięciami (z założenia niespokrewnionymi). Można wysnuć stąd wniosek, iż sieć społeczna q tych kulturach opiera się na damsko-męskich parach i wynikających z nich powiązaniach rodzin, tworzących takie relacje, jak żona brata czy żona syna. W świetle obecnej wiedzy jest to sytuacja niespotykana u innych naczelnych. Część naukowców komentujących pracę sugeruje jednak, że może to wynikać z faktu, iż nie dość dobrze poznaliśmy ich zwyczaje. Autorzy spekulują, że wspólne zamieszkiwanie mogło przyczyniać się do redukowania napięć pomiędzy niespokrewnionymi ze sobą samcami. Jest to o tyle istotne, że gatunek ludzki wydaje się być filopatryczny - tęskni za domem i wraca do miejsca narodzin i zamieszkania. Większa tolerancja na niespokrewnionych bliskich naszych krewnych umożliwiła wspólne koczowanie i częstsze pokojowe interakcje osobom, które w przeciwnym razie szczerzyły by na siebie zęby, potrząsając dzidą.
Mechanizm ten mógł doprowadzić do powstania społeczności składających się z zamieszkujących blisko siebie braci i sióstr, z konieczności przyjmujących pod swój dach ich partnerów, wywodzących się z innych grup. Analiza powiązań pomiędzy poszczególnymi ich członkami pokazuje, że z punktu widzenia typowej jednostki, zazwyczaj jedynie 10% grupy stanowi jej bliska rodzina. Przykładowo, u Indian Ache z Paragwaju, czwarta część członków społeczności jest spokrewniona ze sobą dalej niż przez pięć stopni (z czego maksymalnie dwa stanowią małżeństwa). Podobny odsetek stanowi bliższa i dalsza rodzina partnera łącznie, ponad jedną czwartą członków społeczności łączą inne relacje, dalsze niż krewni krewnych.
Swój do cudzego
Kim Hill i prowadzony przez niego zespół badaczy odpowiadający za analizę struktury społeczności zbieracko-łowieckich, wskazują na to, że właśnie owa matrymonialnie motywowana płynność społeczeństw ludzkich mogła być kluczowym czynnikiem stymulującym rozwój współpracy pomiędzy ich członkami. Liczba innych przedstawicieli swojego gatunku, z którymi spotykał się w ciągu swojego życia przeciętny człowiek jest o dwa rzędy wielkości większa, aniżeli w wypadku przeciętnego szympansa. Obsługa tak gęstej sieci powiązań społecznych wymagała większego mózgu, zdolnego do przetwarzania tak dużej ilości informacji społecznych. Badacze sugerują, że skutkowało to także intensywniejszym przepływem informacji, przynoszonych z różnych zakątków ówczesnego świata, przyczyniając się do wzajemnego uczenia się od siebie członków różnych grup. A tym samym, do tworzenia się tego, co nazywamy dziś ludzką kulturą (rozprzestrzeniania się memów, jak chcą niektórzy). Czy wreszcie - rozwoju innowacji.
Badacze sugerują, że wymuszone wspólne zamieszkiwanie niespokrewnionych ze sobą osób wyjaśniać może dlaczego ludzie gotowi są, by pomagać nieznajomym. Biorąc pod uwagę strukturę naszych społeczności, w historii ewolucyjnej naszego gatunku mieliśmy prawdopodobnie wiele okazji, by nauczyć się znosić ludzi niebędących naszymi krewnymi (jakby znoszenie krewnych zawsze było takie proste!). Badania przeprowadzane na Bałkanach pokazały swego czasu, że spośród obszarów dotkniętych czystkami etnicznymi, przemoc była najmniejsza w rejonach, w których przedstawiciele zwaśnionych grup częściej wchodzili ze sobą w związki małżeńskie. Jak to bywa w badaniach korelacyjnych, istnieje oczywiście ryzyko pomylenia przyczyny ze skutkiem, wygląda jednak na to, że wżenianie się między siebie przedstawicieli wrogich sobie grup, z biegiem czasu dość skutecznie redukuje napięcia między nimi.
W myśleniu o źródłach ludzkiej życzliwości względem siebie często pojawia się wątek okrucieństwa i bezprawia, jakie panuje jakoby w społeczeństwie pozbawionym suwerena w postaci władcy. Taką wizję zarysował swego czasu Thomas Hobbes, XVII-wieczny filozof brytyjski, nazywając życie człowieka wojną wszystkich, przeciwko wszystkim. Wydawać by się mogło, że bez zorganizowanych struktur władzy i zależności trudno mówić o egzekwowaniu praw i obowiązków, a tym bardziej współpracy. Obserwacja afrykańskiej społeczności Turkana pozwala przypuszczać, że trudno o bardziej błędny pogląd. Badacze z University of California przepytali 118 mężczyzn tego plemienia, skupiając się na stosowanych przez nich mechanizmów zapewniania płynności współpracy (czyt., karania gapowiczów). Lud Turkana, w liczbie niemal pół miliona ludzi, wiedzie żywot wędrownych pasterzy, zmieniających miejsce zamieszkania w poszukiwaniu nowych zielonych pastwisk dla swojego bydła - wielbłądów, zebu, osłów czy kóz. Innym stałym elementem stylu życia Turkana są okresowe najazdy na sąsiednie plemiona, mające na celu uzupełnienie pogłowia bydła. Wyprawy łupieżcze tego typu liczą sobie nawet do kilkuset niespokrewnionych mężczyzn i w niektórych wypadkach kończą się śmiercią kilku uczestników. Skutkuje to pewnym odsetkiem dezercji jeszcze przed walką i ucieczek z pola bitwy (zdarzających się nawet w 40% najazdów).
Łagodne przypadki tchórzostwa spotykają się ze słownymi reprymendami i pogadankami ze strony współplemieńców. Uciekinierów kara się niekiedy znacznie bardziej dotkliwie, przywiązując ich do drzewa i wymierzając im kary fizyczne, najczęściej w postaci pobicia z rąk członków społeczności. Funkcjonują także kary w postaci grzywny. Nie ma natomiast wśród Turkana wyznaczonych sił porządkowych - do reguł określających postępowania w wypadku złamania zasad współżycia stosuje się ogół członków grupy. Co ciekawe, Turkana mają bardzo niskie statystyki popełnianych morderstw, odpowiadających jedynie za 1% śmiertelności dorosłych mężczyzn. Połowa mężczyzn umiera w wyniku potyczek z innymi plemionami. Dzisiejsze konflikty rozwiązywane są przy użyciu broni palnej, która znajduje się w posiadaniu większości mężczyzn Turkana. Najwyraźniej jednak, używa się jej niemal wyłącznie wobec członków innych plemion. Wydaje się, że reguły postępowania i konsekwencja w ich przeprowadzaniu zapewnia korzyści całej, liczącej sobie setki tysięcy osób, społeczności, mimo, że jej członkowie są od siebie oddaleni nierzadko o setki kilometrów. Wszystko to odbywa się wobec braku jakichkolwiek struktur politycznych.
Badacze wskazują, że podobne reguły postępowania mogą zapewniać spójność na poziomie większych zbiorowości, takich jak grupy władające tym samym językiem, będące częścią tej samej kultury. Inne badania wskazują zresztą, że np. w rozmowie telefonicznej bardziej skłonni jesteśmy pomagać ludziom mówiącym gwarą podobną do naszej. Chętnie pomagamy ludziom, zwłaszcza, gdy są do nas podobni. Przynajmniej trochę.
grafika:
Źródło:
Hill KR, Walker RS, Bozicević M, Eder J, Headland T, Hewlett B, Hurtado AM, Marlowe F, Wiessner P, & Wood B (2011). Co-residence patterns in hunter-gatherer societies show unique human social structure. Science (New York, N.Y.), 331 (6022), 1286-9 PMID: 21393537
Mathew, S., & Boyd, R. (2011). Punishment sustains large-scale cooperation in prestate warfare. Proceedings of the National Academy of Sciences of the United States of America PMID: 21670285
Hej, mam takie pytanie, myślę, że nie jest zbyt intymne;) - ile masz lat autorze? :)
OdpowiedzUsuńNieustannie zachęcam do podpisywania komentarzy, zwłaszcza takich, w których zadaje się prywatne pytania ;-).
Usuń"Obsługa tak gęstej sieci powiązań społecznych wymagała większego mózgu, zdolnego do przetwarzania tak dużej ilości informacji społecznych. Badacze sugerują, że skutkowało to także intensywniejszym przepływem informacji (...) przyczyniając się do wzajemnego uczenia się od siebie członków różnych grup. A tym samym, do tworzenia się tego, co nazywamy dziś ludzką kulturą (rozprzestrzeniania się memów, jak chcą niektórzy). Czy wreszcie - rozwoju innowacji."
OdpowiedzUsuńZwolennikiem takiej hipotezy jest Baumeister, który w swoich przeglądach literatury zestawia różne argumenty na jej poparcie. Odwołuje się także do zwyczajów małp. W założeniu miała to być próba obrony konceptu świadomości, ale w sumie każdy znajdzie tam coś dla siebie. Jego zdaniem świadomość powstała właśnie po to, aby umożliwić współpracę i komunikację między ludźmi.
"Conscious Thought Is for Facilitating Social and Cultural Interactions: How Mental Simulations Serve the Animal–Culture Interface"
Baumeister & Masicampo, 2010
http://ambadylab.stanford.edu/ej/BaumeisterMasicampo2010PsychRev.pdf
No, i Susan Blackmore oczywiście, która sugerowała swego czasu, że świadomość jest produktem memów, które (jeśli dobrze pamiętam) zwiększały przystosowanie i mózgi zdolne do ich obsługi były promowane.
Usuń